6/22/2015 07:05:00 PM

Dieta w stylu koreańskim cz 2.

Dieta w stylu koreańskim cz 2.
Od poprzedniej części minęło już na pewno ponad pół roku. Nie powiem abym jakoś specjalnie się przykładała, a nawet muszę się przyznać, że nie mam silnej woli i wszystkie zmiany tego typu idą mi jak po grudzie, więc żadnej dużej przemiany u mnie nie było. Udało mi się jednak osiągnąć kilka rzeczy, a już na pewno powiększyć swoją wiedzę o "diecie Koreańczyków". Po pierwsze wyrzekam się pojęcia "Dieta Koreańczyków" jako określenia mającego opisać pewien konkretny samodzielnie wybrany styl jedzenia. Dieta 1000 kcal, dieta south beach, montignaca itp., to diety, które ktoś wymyślił czy opracował jako proponowane style jedzenia. To jedz, tego nie jedz, tego tylko trochę, tego z tym nie itp.. Dieta Koreańska to po prostu model jedzenia związany z kulturą, produktami, które w Korei można dostać, tym co rośnie na koreańskich polach i tym jaki sposób je się posiłki. W związku z tym w tym poście opiszę kilka rzeczy, które bezpośrednio wpływają na dietę naszych drogich Koreańczyków.

 

Rolnictwo

 

Nie da się ukryć, że napływ ludności wiejskiej do miast znacząco wpływa na zmiany w rolnictwie. Mimo że rąk do pracy ubywa, to dzięki zwiększeniu nakładów produkcji oraz tworzeniu większych gospodarstw, rolnictwo nadal jest ważną gałęzią koreańskiej gospodarki. To co Koreańczycy uprawiali lata temu naturalnie stało się częścią ich tradycyjnej kuchni, więc obecnie podtrzymuje się te same uprawy. Co możemy znaleźć na koreańskich polach? Między innymi: jęczmień, kukurydzę, soję, bataty, ziemniaki, kapustę, rzodkiewkę, cebulę, czosnek. Uprawia się również ryż (64% powierzchni zasiewów), który jest chroniony dzięki zakazowi importu, więc w Korei jemy ryż koreański :) Do tego sadownictwo: głównie jabłka (dużo droższe niż w Polsce) i brzoskwinie. Poza tym rozwinięte jest rybołówstwo, a jeśli chodzi o hodowlę to głównie trzoda chlewna, bydło i drób.


Ważną rolę w koreańskiej diecie i kuchni odgrywają sałaty. BBQ bez sałaty? Nie da się. Słyszałam kiedyś zdanie, że Koreańczycy zawijają mięso we wszystko zielone co da się zerwać. Może coś w tym jest.


Sałata w formie pojedynczych liści nie zrobiła na mnie dużego wrażenia na ulicy czy na bazarach, ale jej obecność w dużym supermarkecie już tak. Specjalne maszyny, które wypuszczają mgiełkę niepozwalającą sałacie uschnąć wyglądają bardzo profesjonalnie i zwracają uwagę na to, że jest to produkt bardzo popularny.


Sklepy/Bazary


Miejsca w których można robić zakupy podzieliłam na kilka rodzajów:
  • Bazary i uliczni sprzedawcy
  • Wyspecjalizowane sklepiki
  • Sklepy typu 7eleven, gs25
  • Większe sklepy spożywczo-przemysłowe 
  • Galerie handlowe 
Duże, tradycyjne bazary (np. Dongdaemun market) i małe, wyspecjalizowane sklepiki trzymają się dobrze. Są całe ulice poświęcone konkretnej gałęzi, np. z częściami samochodowymi, używanymi książkami, naszywkami, sprzętem domowym etc.. Idąc wzdłuż takiej ulicy mija się sklepy oferujące tylko rzeczy z jakiejś konkretnej dziedziny. Najbardziej lubię tę ze starymi książkami, które powiązane wstążkami i sznurkami stoją wzdłuż sklepów (okolice bramy Dongdaemun). Co jakiś czas można natknąć się też na większe sklepy spożywczo-przemysłowe, ale jest ich zdecydowanie najmniej. Oczywiście są ogromne kompleksy handlowe, np. seulski Coex, czy mój ulubiony Lotte Fitin, ale pełnią one zupełnie inną rolę niż np. warszawska Arkadia. Coex to bardziej miejsce spotkań z akwarium, kinem, wieloma atrakcjami i głównie sklepami z ubraniami, wyposażeniem domu oraz oczywiście część z restauracjami. Lotte Fitin to też głównie ubrania i całe piętro poświęcone restauracjom. W tego typu miejscach nie ma dużego sklepu spożywczego jak to wygląda w Polsce. Jeśli jest to jakieś małe 7eleven, czyli coś w stylu większego kiosku samoobsługowego, w którym znajdziemy zarówno jedzenie jak i najbardziej potrzebne rzeczy przemysłowe. 7eleven/gs25 to najbardziej rozpowszechniony rodzaj sklepu, z Polskich najbliżej mu do Żabki. Sklepów typu Lidl czy Biedronka praktycznie nie ma.


Na zdjęciu 7eleven i fragment stoiska z gotowym jedzeniem. Kimbap, kimbap, wszędzie kimbap :d są też ugotowane jajka, corndogi, gotowe sałatki, czy dania do podgrzania w sklepowej mikrofalówce. Większość sklepów tego typu ma wydzielone miejsce do jedzenia, punkt z wrzątkiem do zalania swojej zupki oraz oczywiście szeroki wybór różnych dań. 

To co mi się podoba (w Polsce też czasami to widać) to wystawienie dużej części towaru przed sklep. Przychodzisz, wybierasz co chcesz, a do środka wchodzisz tylko żeby zapłacić (i to też nie zawsze jest konieczne). Ten sam klimat jest obecny na bazarach.


Bazary mają jeszcze taką przewagę, że można tam kupić dużo gotowych produktów, tak świeżych, że niektóre są robione na naszych oczach.



Lokalni sprzedawcy i świeże produkty wygrywają w kategorii zakupów do domu. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że duża część Koreańczyków w ogóle w domu nie je, wtedy tańsza opcja to kimbap lub ramyon w 7eleven, droższa to obiad i kolacja w restauracjach (o czym w dalszej części postu).


Gotowanie

 

Jak myślicie? Jak duża jest różnica między daniami podawanymi w restauracji z kuchnią polską, a tym co gotuje sobie typowa polska rodzina? Szczerze mówiąc wydaje mi się, że dosyć spora. Nie jadamy codziennie schabowego, pierogów czy smalcu, nasze tradycyjne potrawy lądują na stole głównie z okazji świąt. Pytanie pozostaje otwarte bo nie udało mi się znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Mam jednak wrażenie, i jest to nie tylko moja obserwacja, że w Korei ta różnica jest mniejsza. Nawet już samo kimchi, które sprawia, że ludzie spotykają się i razem je przygotowują jest tak popularne, że w samolocie do i z Korei dawano je po obiedzie. Przygotowywanie sobie warzyw czy mięsa wydaje się czymś naturalnym, aczkolwiek wśród młodych nie jest już aż tak powszechne. Procent osób jedzących tylko na mieście wzrasta. 

Nie wiem czy już pisałam, ale na Instagramie obserwuję kilka Koreanek, których profile są nastawione tylko na dietę. Nawet ich nazwy użytkownika sugerują dietę, mają w sobie słowo "dieter" albo wymarzoną wagę. Co dziewczyny jedzą?

cr: dieter_kyong

Warzywa, sałaty, słodkie ziemniaki, kurczak, dużo kurczaka :)

cr: goguma
4,5 tys obserwatorów, na zdjęciach tylko jedzenie. Głównie warzywa, sałaty, sporo słodkich ziemniaków i migdałów. Chce schudnąć do 43 kg (waży 50, ma 160 cm wzrostu).

cr: jojo
Moja ulubiona :) Ładne zdjęcia, koreańskie tradycyjne potrawy, dużo warzyw (mniam! słodkie ziemniaki) i owoców. Gotowane jajka z 7eleven, kawa ze Strabucksa, sporo kurczaka. Wydaje mi się najbardziej rozsądną ze wszystkich przeze mnie obserwowanych.

Warto tutaj też dodać, że potrawy nie mają dużo tłuszczu, a na deser je się głównie owoce. Wydaje mi się, że nawet takie małe rzeczy robią różnicę i wpływają na całokształt. Kolejna ciekawa kwestia to kanapki. Polska "tradycyjna" kanapka z serem i pomidorem dobrze się trzyma. Jako dziecko to właśnie kanapki dostawałam do szkoły, a obserwując swoich współpracowników widzę, że niektórzy nadal jedzą głównie w ten sposób. Chleb mamy pyszny, w bardzo wielu rodzajach, odmianach i kształtach. Nie mówiąc już o bułeczkach. W Korei, owszem, "piekarnie" typu Paris Baguette lub Tous le jours, które uwielbiam, bardzo się starają, ale jednak pieczywo tostowe to nie jest mój ulubiony rodzaj chleba.W związku z tym, że na chlebie się nie znają to i go dużo nie jedzą.

cr: http://www.tlj.co.kr/intro/touslesjours_bread/micro.html


W kolejnej części poruszę jeszcze tematy jedzenia na mieście, sportów (oraz ogólnie ruchu), a także samych ludzi i ich nastawienia do tematu. Jeśli macie jakieś pytania, bądź uważacie, że o czymś nie napisałam lub jeszcze powinnam, to koniecznie dajcie znać :)

6/16/2015 12:50:00 PM

Korea Festival, czyli poczuj, posmakuj i odkryj Koreę.

Korea Festival, czyli poczuj, posmakuj i odkryj Koreę.
Już od kilku lat, w czerwcu, na warszawskiej Agrykoli organizowany jest festiwal koreański. Tak się złożyło, że wszystkie wcześniejsze edycje mnie omijały i dopiero w tym roku udało mi się tam dotrzeć.

Sobotnie przedpołudnie przywitało mnie lejącym się z nieba żarem, ale zdeterminowana zaczęłam „odkrywać” Koreę. Na niewielkim placu pod Zamkiem Ujazdowskim zmieściło się kilkanaście namiotów podzielonych na 3 strefy tematyczne. Taste Korea to oczywiście dział degustacyjny, gdzie na smakoszy czekały specjały kuchni koreańskiej. Ja zdecydowałam się na tteokbokki i aloes z żółtym kiwi, ale co do tego drugiego mam mieszane uczucia. Pierwszy łyk odrzucał, ale każdy kolejny skłaniał mnie w kierunku stwierdzenia, że jest to nawet "pijalne".

przepyszne tteokbokki
Zamek Ujazdowski w tle ;)
Po drugiej stronie placu mieściły się namioty Discover Korea. Każdy chętny mógł tam wykonać wachlarz, lampion lub pomalować jedną z tradycyjnych masek teatru koreańskiego. Jeżeli kogoś nie zrażały kolejki to niedaleko mieściły się punkty, gdzie można było przymierzyć hanbok, poćwiczyć grę na tradycyjnych instrumentach, zagrać w yut (więcej o podstawach gry znajdziecie TUTAJ), czy poprosić o wykaligrafowanie swojego imienia. Poza tym znalazły się tu też m.in. namioty wydawnictwa Kwiaty Orientu, LG, Samsunga czy Hyundai'a, gdzie czekały symulatory jazdy. W między czasie na głównej scenie trwały pokazy tekwondo i tańca k-pop.


cr: Centrum Kultury Koreańskiej
Na odwiedzających czekała również wystawa przepięknych zdjęć z Korei.

Chwilę przed 15 zaczęli pojawiać się goście honorowi, a zwykłym odwiedzającym pozwolono zająć wolne miejsca siedzące pod sceną. Udało mi się na nie załapać i dzięki temu zyskałam wachlarz, który świetnie sprawdzał się jako daszek chroniący przed palącym słońcem.

Bardzo gorąco, a wachlarze świetnie chronią przed słońcem.
Po krótkich przemówieniach ambasadora Korei Pana Ji-in Hong'a, oraz przedstawiciela Ministerstwa Spraw Zagranicznych rozpoczęły się występy. Jako pierwsze na scenie pojawiły się dziewczęta z grupy Sutari i zaprezentowały własne interpretacje polskiej muzyki ludowej. Pierwsza piosenka „Kuchenny", do której wykorzystały jako instrumentarium mikser, tarkę, nóż i drewnianą deskę, zupełnie mnie nie porwała, zastanawiałam się też czy wykorzystanie takich, a nie innych rekwizytów nie jest przerostem formy nad treścią. Następne utwory były lepsze, jednak to dopiero kolejny zespół rozruszał słuchaczy.

Coreyah
Coreyah łączy tradycyjną muzykę koreańską z rytmami z różnych stron świata, z przyjemnością słucha się zaskakujących utworów z elementami pansori, muzyki bałkańskiej, afrykańskiej czy rockowej. Zespół zaczął skromnie, niezbyt energetycznym utworem, ale już kolejne porwały publiczność, która z ożywieniem klaskała i podśpiewywała. „Black Bird” z ewidentną inspiracją muzyką cygańską był świetny. Również "Born Wrong" zapadał w pamięci, po części dzięki udziałowi Jinjo Crew.

To właśnie oni pojawili się na scenie jako ostatni. Zespół B-boy to zdobywcy wielu nagród w najważniejszych konkursach tanecznych na świecie. Na ich pokaz wielu czekało już od rana, niektórzy przybyli na festiwal głównie żeby obejrzeć ich występ. Panowie zaprezentowali się naprawdę dobrze. Dynamiczny taniec, trudne ewolucje, każdy kolejny kawałek był witany owacjami. Zwycięskie występy z konkursu R-16 KOREA (z 2011 oraz 2012 roku) były dopracowane w najmniejszym detalu.


cr: Centrum Kultury Koreańskiej
cr: Centrum Kultury Koreańskiej
W przerwach między kolejnymi układami na scenie pojawiał się beatbox'er Lupang, który szybko zjednał sobie przychylność publiczności. Poza świetnym warsztatem, wprowadzał do występu elementy komediowe, które wzbudzały duży aplauz. Zaprezentował też krótki kawałek z udziałem janggu (tradycyjny bęben koreański). Po koncercie ustawiła się do niego spora kolejka świeżo zdobytych fanek proszących o autograf.


Na koniec artyści wspólnie pożegnali się z widzami i płynnie przeszliśmy do kolejnego punktu programu - loterii. Do wygrania były m.in. zapas ramyeon, bony do koreańskich restauracji, szkatułki inkrustowane masą perłową, najnowsze telefony Samsung'a i główna nagroda, na którą wszyscy obecni po cichu liczyli, 60 calowy telewizor. Oczywiście ja również kupiłam los, ale tym razem szczęście się do mnie nie uśmiechnęło.


cr: Centrum Kultury Koreańskiej
Podsumowując, część oficjalna festiwalu wypadła bardzo dobrze, podobnie jak atrakcje na stoiskach. Mam nadzieję, że kolejne edycje będą jeszcze lepsze, a festiwal dalej będzie się rozwijał i przyciągał rzesze odwiedzających. To świetne miejsce na pierwsze spotkanie z kulturą Korei Południowej.

6/11/2015 02:53:00 PM

Dosirak - Koreańska restauracja w Atenach

Dosirak - Koreańska restauracja w Atenach


Dlaczego piszę o Grecji na blogu o Korei? :D Powiązań na pewno trochę by się znalazło, ale niech moim powodem będzie koreańska restauracja DOSIRAK, którą odwiedziłam podczas tej krótkiej wycieczki. Na początku może krótko o Atenach i o tym co tam robiłam.



Gdy ma się znajomych rozsianych po świecie podróżowanie wydaje się łatwiejsze i tańsze niż wcześniej. Świat się kurczy, a ja mam wrażenie, że nigdzie nie jest za daleko i za drogo, więc tydzień w Atenach potraktowałam jak dłuższy wypad za miasto. Z bagażem podręcznym (bo tanimi lotami) i zapasem książek na czytniku byłam nastawiona głównie na odpoczynek i słońce.


Urocze uliczki, małe kawiarnie, mnóstwo zieleni i przesympatyczni (ale głośni) ludzie. Niestety za dużo gołębi i trochę jednak widoczny kryzys, ale i tak nic nie mogło zepsuć mojego wypoczynku.



Muszę jednak przyznać, że zwiedzając miasto utwierdzałam się tylko w przekonaniu, że to Koreańczycy są moimi pokrewnymi duszami. Ateny są piękne, ale zbyt głośne i trochę zaniedbane. Ogrom gołębi (których panicznie się boję) sprawił, że nie mogłam pójść w każde miejsce bo moje ścieżki były od nich zależne. Tona gołębi przed wejściem do kościoła? Nie idę tam. Tona gołębi przed jakąś uliczką? Muszę to obejść :D



Nie byłabym jednak sobą gdybym nie szukała śladów Korei w każdym możliwym miejscu. Restaurację i jej lokalizację wyszukałam jeszcze w Polsce, ale mimo zaopatrzenia w mapkę trudno było mi ją znaleźć. Dotarłam do zbiegu ulic gdzie znajdowały się inne azjatyckie lokale: noodle, sushi, chińskie, japońskie, ale nigdzie koreańskiej. Już prawie się poddałam i usiadłam w japońskiej, ale zaporowe ceny mnie z niej wygoniły i gdy zrezygnowana szłam już w stronę zaprzyjaźnionej kawiarni w moje oczy rzucił się hangul. 




Na zewnątrz siedział młody Koreańczyk z nogą na nodze i papierosem w ustach. Jego bose stopy w mokasynach od razu przypomniały mi przesadnie modnych koreańskich facetów. Później było jeszcze lepiej, w toalecie wisiały kartki z napisami (po koreańsku, angielsku i grecku) z informacją, że nie można wyrzucać papieru do WC (jak w Korei) i było to jedyne miejsce (poza menu i logo), w którym było coś napisane po koreańsku.

Zwykle idąc do restauracji czy kawiarni mówię sobie, że wezmę coś nowego i będę eksperymentowała, ale zwykle kończy się na ulubionych potrawach i smakach. Tak tez było tym razem i zamówiłam moje ulubione danie czyli bibimbap.

cr: facebookowa strona restauracji

W menu było dużo pysznych potraw na które miałam ochotę, ale musiałam się oszczędzać bo na deser zaplanowałam lody o smaku zielonej herbaty, które restauracja również ma w swojej ofercie.

Bibimbap mnie nie rozczarował, ale niestety muszę przyznać, że wiele razy jadłam lepszy, nawet ten który zrobiłyśmy same mógłby z nim konkurować. Lody były wyśmienite, ale łączny rachunek w moim mniemaniu powinien być mniejszy przynajmniej o 3-4 euro (Nie dam już sobie niestety ręki odciąć, ale Bibimbap był po 12, a lody za 8 euro). Duży plus za szybką i koreańską obsługę. 

Siedziałam podekscytowana, niegrzecznie bawiłam się koreańskimi pałeczkami i za pewne za bardzo wgapiałam w młodego Koreańczyka. Koleżanka namawiała mnie żebym coś do niego powiedziała po koreańsku, ale byłoby to zbyt dziwne :d Spokojnie zjadłyśmy i udałyśmy się na spacer, podczas którego moje myśli tak bardzo krążyły w okół Korei, że po powrocie do mieszkania obejrzałam ze 4 odcinki dramy (czego normalnie nie robię na urlopach). 


Informacje praktyczne:
  • Dojazd: Voulis 33, Syntagma, Ateny
  • Ceny: Średnie, ale bliżej im do wysokich. Za pieniądze wydane tam na obiad w tańszych lokalach można się żywić przez kilka dni. Przykładowe ceny: Ton Katsu 9 euro, duże California Maki 14 euro, duża porcja Nigiri Sushi 20 euro (wydaje mi się, że typowo japońskie jedzenie było tańsze).
  • Strona internetowa: Facebook
  • Ciekawostki: na piętrze znajduje się zamknięta przestrzeń i można siedzieć na podłodze^^, w ofercie jest soju <3
Ocena Oppy:


6/03/2015 12:44:00 PM

Goshiwon część 2, czyli czemu kupiłam sobie w Korei plastikowy koszyk?

Goshiwon część 2, czyli czemu kupiłam sobie w Korei plastikowy koszyk?
Pobyt w goshiwonie to metoda na tanie życie w Korei (Więcej o tym i ludziach, których można w nim spotkać znajdziecie TUTAJ.). Żeby było ono wygodne niezbędnych jest kilka zakupów. Poniżej czeka lista tego czego potrzebujesz żeby przetrwać w goshiwonie:

1. Koszyk na przybory toaletowe: w zależności od goshiwonu i tego ile jesteś w stanie zapłacić za pokój możesz mieć swoją własną łazienkę, ale są na to nikłe szanse. Bardziej prawdopodobne będzie korzystanie ze wspólnych natrysków. Oznacza to, że czeka Cię dość długa droga z pokoju na końcu korytarza do odległego prysznica. W rękach dzierżysz wtedy wszystkie szampony, mydła, odżywki, kremy, pasty do zębów, szczoteczki i ręczniki. Za pierwszym razem trochę się zdziwiłam, że wszystkie kobiety wędrują tam z plastikowymi koszyczkami, a nie kosmetyczkami, ale pierwsza wizyta pod prysznicem dużo wyjaśniła. Tam po prostu wszędzie jest woda. W pomieszczeniu wielkości metra kwadratowego, gdzie czeka na ciebie tylko wieszak (sztuk jeden) na ręcznik, umywalka i rączka prysznicowa, a woda leje się prosto na podłogę (nie wiem czemu w Korei z jakiś dziwnych powodów nie lubią brodzików prysznicowych) wszyściusieńko jest mokre. Koszyk jest praktyczny bo nie niesiesz wszystkiego w rękach, a po kąpieli możesz go na chwilę zostawić przed drzwiami żeby choć trochę wysechł i nie zmoczył wszystkiego w twojej małej komórce.

Rynek plastikowych koszyków na kosmetyki kwitnie w Korei.
cr: http://www.aliexpress.com/popular/box-basket.html

2. Kapcie: zawsze podróżuję z własnymi klapkami, ale bywa różnie. Goshiwony są często słabo ogrzewane, więc wychodząc na korytarz czujesz się jakby zapanowała nowa epoka lodowcowa, a kapcie na gołych nogach w drodze z łazienki do pokoju ocalą je przed odmrożeniem. Zresztą jeżeli mają dobre anty-poślizgi mogą być twoją szansą na przetrwanie bez uszczerbku na zdrowiu, gdy pracownik pójdzie na łatwiznę i myjąc podłogę po prostu wyleje na nią wodę. 

Nie zapominajmy też o oddzielnych kapciach łazienkowych (w Korei tak jak i np. w Japonii są dwa rodzaje kapci, te domowe i te do używania tylko i wyłącznie w łazience), grzybica nigdy nie śpi. W goshiwonach często proponują darmowe publiczne kapcie pokojowe i łazienkowe, ale jak już wcześniej pisałam grzybica nie śpi! A bez kapci ani rusz.

Ostatnia ważna wskazówka - miej swoje kapcie zawsze blisko siebie. Ukochane papucie z misiami porzucone przed drzwiami pokoju może spotkać okrutny los porwania. Zaginione kapcie się zdarzają, ale cóż zrobić w walce o nieodmrożone stopy i życie (czytaj poślizgnięcie na mokrej podłodze i zderzenie z najbliższą ścianą).

Tu zostawiamy buty, ale sam sobie jesteś winien jeżeli zginą.

3. Kubek / miseczka/ pałeczki: To zależy tylko od indywidualnej wrażliwości. Ja nie mam problemu z korzystaniem z publicznych sztućców i zastawy, ale jeżeli ktoś obawia się o standard czyszczenia może zapatrzeć się we własny zestaw. Należy jednak pamiętać, że własny zestaw, który skrzętnie przechowujesz, może zabrać jeszcze więcej cennego miejsca w pokoju.

4. Jedzenie: większość goshiwonów zapewnia bezpłatny ryż i kimchi, ale nie samym ryżem człowiek żyje. Od czasu do czasu zamiast stołowania się na mieście, można upichcić coś samemu, pamiętajmy, że najprawdopodobniej mieszkasz tutaj bo chcesz zaoszczędzić. Zresztą gotowanie we wspólnej kuchni to okazja do poznania palety szalonych mieszkańców goshiwonu.

5. Zatyczki do uszu: jeżeli masz lekki sen lub nadwrażliwość. Pokoje tutaj posiadają ściany niewiele grubsze od kartki papieru, więc bez większego wysiłku usłyszysz wszystko co dzieje się wokół. Jeżeli przeszkadza Ci dziewczyna po prawej, która o 3 w nocy suszy włosy i druga, która ogląda telewizję, to nie zapominaj, że zaraz do pokoju wróci ta która głośno chrapie, a dzisiaj wypada dzień dzwonienia do domu, więc całe piętro odpali skype i będzie rozmawiać z rodziną przez całą noc. Jeżeli masz z tym problem, zainwestuj w zatyczki, nie pożałujesz.

6. Koc: Gdy nastanie ten straszny moment w roku i temperatury spadną poniżej 10 stopni, a właściciele goshiwonu nadal będą oszczędzać w całym hostelu zapanuje nowa epoka lodowcowa. Ogrzewanie podłogowe niewłączone, wiatr hula po korytarzach. Jak już pisałam kapcie są nieodzowne w walce z odmrożonymi stopami, ale co zresztą ciała? Ubranie na cebulkę jest niezbędne, do tego gruby koc i włączona podręczna farelka i może uda nam się utrzymać znośny mikroklimat w naszej komórce. Właściciele goshiwonu, żeby zadowolić swoich klientów, będą próbowali wcisnąć każdemu koc elektryczny. Nie polecam, z trzech proponowanych jeden na pewno nie będzie działał, jeden będzie wyglądał jak psu z gardła, a ten działający postanowi się przepalić grożąc zapłonem reszcie pokoju (byłam naocznym światkiem małego pożaru w pokoju obok).

cr: http://weekendsillustrated.com/

Podsumowując, plastikowy koszyk, kapcie i jedzenie to obowiązkowe minimum, reszta według własnego uznania. Co o tym sądzicie, może coś pominęłam? Jakie rzeczy wydają się Wam niezbędne do przetrwania w goshiwonie?
Copyright © 2016 My Oppa's Blog , Blogger