1/22/2016 06:10:00 PM

Popcorn o smaku karmelu, czyli w koreańskim kinie.

Koreańska kinematografia. Coraz częściej nagradzana na światowych festiwalach, sztandarowym przykładem jest oczywiście Oldboy. Od zeszłego roku ma również swój Warsaw Korean Film Festival (na razie pierwsza edycja, zobaczymy jak będzie dalej), na którym wyświetlane są najnowsze koreańskie filmy z nurtu tak zwanego „kina niezależnego” - zapomnijcie o lekkich komediach romantycznych i nieskomplikowanych filmach akcji. Co roku w Busanie odbywa się także Busan International Film Festival (O mojej wizycie na nim przeczytacie TUTAJ), największy festiwal filmowy w Korei, na którym wyświetlane są produkcje z całego świata, również z Polski: ostatnio było to „Miasto 44”, a  wcześniej np. „Wałęsa”.

Będąc w Korei Południowej żal byłoby nie zajrzeć do kina i nie zobaczyć jakie to nowości tam wyświetlają. Kasia, jako wielki fan dram, potrafi chodzić do kina nawet w środku nocy. Nasz pierwszy wspólny wypad to była właśnie taka nocna wyprawa, po północy wybrałyśmy się na film.

W Korei jest kilka multipleksów: CGV, Lotte Cinema i Megabox to te największe. Obie zgodnie stwierdzamy, że najbardziej podoba nam się CGV. Nie wiem co kieruje wyborami Kasi, ale w moim przypadku to zdecydowanie sentyment do „starego kina”. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam te neony od razu pomyślałam o starych kinach i pracownikach układających nad wejściami tytuły wyświetlanych hitów.

Wersja oldschoolowa...

...i współczesna z warszawskiego Teatru Kwadrat
A tutaj wejście do CGV w Seulu.

Plan naszej nocnej wyprawy był prosty: wchodzimy, kupujemy bilety w automacie i idziemy na seans. Był... przy automacie okazało się, że coś jest zdecydowanie nie tak.

-Aaaa! Nie ma! Zapłaciłam 20 000 wonów, a biletów nie ma! - Kasia ze zniecierpliwieniem kilka w panel i próbuje zmusić upartą maszynę do współpracy. Od dobrych 10 minut walczymy ze złośliwością rzeczy martwych i jak na razie jest 1:0 dla automatu, który uparcie nie chce nam oddać pieniędzy. - Idź po pomoc! - Kasia dalej próbuje ratować sytuację, a ja zostaję oddelegowana do znalezienia ratunku. Przyprowadzam ze sobą lekko zdziwionego pracownika, który otwiera maszynę, wyjmuje nasze ciężko zarobione wony i chce nam kupić bilety, sądząc, że używanie tak skomplikowanej technologi nas przerasta. Kończy się na tym, że zgnębiony odsyła nas do zwykłej kasy, próbując zrozumieć co z tym sprzętem jest nie tak i czy przypadkiem to nie my go podstępnie zepsułyśmy.


- Na co idziemy? - zapytała Kasia, z uwagą studiując listę tytułów.
- Hmm... - anglojęzyczne filmy w Korei nie mają tytułów tłumaczonych na koreański, tylko są po prostu zapisane w hangul, co nie znaczy, że jest to dokładne przełożenie jeden do jednego. Akurat gdy nadeszła nasza kolej nad głową sprzedawcy wyświetlały się tylko tytuły po koreańsku. - Puri? PYURY? Mam! Fury! - zaaferowana kupowaniem w kasie, przez kilka minut zupełnie nie potrafiłam przypasować tego koreańskiego zbitka do niczego sensownego, a tym bardziej do "Furii" (kor. "퓨리").

Ulotki aktualnie wyświetlanych filmów, każda z nich wielkości kartki A4!

Z biletami w garści stanęłyśmy w kolejce po pochrupacze. Szybko okazało się, że kupienie popcornu też nie będzie proste. Z nosami przyklejonymi do szyby, walcząc z łakomstwem, próbowałyśmy dokonać jakiegoś sensownego wyboru. Cebulowe, serowe, czosnkowe, karmelowe, czekoladowe, a może standard z samą solą? Stanęło na wiaderku pół na pół, Kasia wzięła popcorn serowy, a ja karmelowy. Niestety nijak nie mogę się przekonać do serowych, więc musiałam się trochę nagimnastykować, żeby w ciemnej sali wybierać tylko te jadalne ;)


Dumne, że tak dobrze nam poszło, mamy bilety, jedzenie i zapas czasu do seansu, spokojnie krążyłyśmy po kinie.

- Przepraszam, jesteście z Polski? - z rozmowy wyrwał nas głos z trochę dziwnym akcentem.
- Tak? - odwróciłyśmy się i stanęłyśmy oko w oko z uśmiechniętym chłopakiem.
- Cześć, jestem Thomas. Jestem ze Stanów, ale moi rodzice to Polacy i usłyszałem jak rozmawiacie. - w tym momencie moja twarz zapewne wyrażała tylko przerażenie. Co ja przez ostatnie pół godziny mówiłam do Kasi? Mam nadzieję, że żadne głupoty? Kurcze, on wszystko słyszał! Po szybkim rachunku sumienia, stwierdziłam, że chyba nie mam się czym niepokoić i spokojnie mogę z Thomasem rozmawiać (Kasia powiedziała mi potem, że myślała dokładnie o tym samym. Nawyk nieprzejmowania się tym co mówimy bo i tak nikt dookoła nie zna naszego języka, okazał się w tym momencie dość ryzykowny). 

W drodze do sali zdążyłyśmy trochę lepiej poznać nowego znajomego. Okazało się, że Thomas, przyszedł na seans ze swoją koreańską dziewczyną, a do Korei przyjechał zaledwie dwa tygodnie wcześniej na wymianę studencką (szybko się chłopak uwinął z szukaniem miłości ;)). Po krótkiej rozmowie w windzie, pożegnaliśmy się, cały czas zastanawiając nad zbiegami okoliczności. Bo jakie było tego prawdopodobieństwo? Szansa, na to że ludzie z dwóch różnych krańców świata spotykają się w środku nocy w koreańskim kinie i okażą Polakami jest chyba mniejsza niż wygrana na loterii, a jednak nam się udało. 

Reszta wyprawy upłynęła na miłym i spokojnym oglądaniu filmu (Małą atrakcją na początku był filmik z animowanymi potworkami pokazującymi nam najbliższe wyjścia ewakuacyjne). Potem do kina wpadałyśmy jeszcze kilkukrotnie i jedynym odczuwalnym dla mnie minusem koreańskich multipleksów jest to jak mało filmów jest tam wyświetlanych. W Polsce idąc do sieciowego kina spodziewam się kilkunastu filmów, w Korei będzie ich mniej niż 10, co daje mi naprawdę mały wybór. Z drugiej strony plusem jest, że w niektórych kinach w Busanie i Seulu istnieje opcja oglądania koreańskich filmów z napisami po angielsku, więc nie jestem skazana tylko na amerykańskie produkcje.


Może na Interstellar o 27:30?

Poza multipleksami w Korei działają również kina studyjne, jednym z bardziej znanych jest Seoul Cinema. To pierwsze kino w Korei, otwarte w 1907 roku, i tam też z Kasią zajrzałyśmy. Może samo kino nie jest tak nowoczesne jak inne, ale za to mam tu szansę obejrzeć różne, często bardziej artystyczne lub stare filmy. My wybrałyśmy brytyjski „Hector and the search for happines” polski tytuł to „Jak dogonić szczęście” kor. "꾸뻬씨의 행복여행" (I tu wyjątek od reguły, angielski tytuł nie jest tylko „przerobiony” na hangul, ale rzeczywiście przetłumaczony.), ale do wyboru była też na przykład „Duma i Uprzedzenie”, która w kinach była wyświetlana przeszło 10 lat temu.

2 komentarze:

  1. Super :D tylko nadal nie rozumiem czemu ulotka Igrzysk Śmierci pochodzi z pierwszej części Kosogłosa,kiedy teraz w kinach była druga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powód bardzo prosty, akurat na pierwszej części byłyśmy w Korei i udokumentowałyśmy to na zdjęciach :D

      Usuń

Copyright © 2016 My Oppa's Blog , Blogger