10/16/2017 12:31:00 PM

Górski spacer

Późnojesienny poranek. Z ust wydobywają się obłoczki pary, zacieram ręce w za cienkich rękawiczkach i głębiej naciągam czapkę. Przed chwilą wysiadłam z prawie pustego autobusu u stóp góry.


Dokładnie przede mną piętrzą się monumentalne szczyty, których pofałdowane zbocza odbijają pierwsze promienie słońca. Mijam staruszkę, która już kilka godzin temu przyjechała tu ze swoim małym wózeczkiem i sprzedaje pieczone kasztany. Zamiast do niej, podchodzę do kolejnego straganu i kupuję pięć małych rybek wypełnionych nadzieniem z czerwonej fasoli. Jeszcze przez chwilę maszeruję słoneczną drogą, ale zaraz skręcam między drzewa.


Las jest cichy i spokojny. Żadnych ludzi i hałasu. Powoli wspinam się coraz wyżej podziwiając prześwitujące między koronami drzew góry. Drogę przebiega mi wiewiórka, gdzieś wysoko słyszę nieśmiałe trele ptaków. W oddali między sosnami widzę drewniane dachy. Zbliżam się do świątyni.



Staję przed drewnianą bramą i z zadartą głową podziwiam niesamowite detale. Na tle czerwieni i zieleni desek rosną kwiaty lotosu i bambusy, latają żurawie i mityczne bestie. Przekraczam symboliczną bramę i wkraczam na teren Buddy. 



Wciąż jestem w lesie, ale jest jakby inaczej. Na poboczach drogi pojawiają się małe stosy kamieni, wota wiernych o pomyślność i szczęście. Docieram do zabudowań. Przy wejściu witają mnie czterej Niebiańscy Królowie, widzący i karzący za wszelkie zło, strzegą świątyni przed demonami. Ich wykrzywione grymasem złości twarze i barwne szaty przywodzą mi na myśl dawno czytane bajki.



Wchodzę na teren świątyni i doświadczam kolejnego magicznego momentu. Stojąc samotnie pośrodku pustego placu czuję, że znalazłam się w innym świecie. Bez ludzi, dźwięków, ciągłego pędu. Powoli wędruję między pawilonami. Jest tu pusto i spokojnie, zupełnie inaczej niż w popularnych świątyniach w centrum miasta, zawsze pełnych turystów i wiernych. Nieniepokojona przez nikogo z bliska oglądam wszystkie zabudowania. W głównej sali modlitewnej podziwiam spokojnego Buddę Sakyamuni, kawałek dalej mijam kwatery mnichów.



Żałuję, że muszę wracać. Za kilka godzin znowu znajdę się w centrum miasta. Seul otoczy mnie swoimi hałasami i kolorami. Jednak wtapiając się w wiecznie pędzący tłum, cały czas będę myślami przy tej małej górskiej świątyni, przesiąkniętej wonią kadzideł i wypełnionej rytmicznymi modlitwami.

5 komentarzy:

Copyright © 2016 My Oppa's Blog , Blogger