11/30/2015 09:25:00 AM

Głowa rekina i miniatury z Hongkongu, czyli relacja z Festiwalu Pięciu Smaków.

Głowa rekina i miniatury z Hongkongu, czyli relacja z Festiwalu Pięciu Smaków.
Właśnie zakończyła się kolejna edycja Festiwalu Pięciu Smaków (O zeszłorocznej możecie przeczytać TUTAJ). Jak co roku była to okazja do zobaczenia filmów z różnych zakątków Azji, oraz spotkań z ich twórcami.


W ramach świętowania Halloween i festiwalowych przedsmaków wybrałyśmy się 31 października do Kina Muranów na Azjatycką Noc Grozy. Przywitano nas tajskim horrorem „Złożone w ich ciele”   Sopona Sakdaphisita. To film o gwiazdach szkolnej drużyny pływackiej, trójkącie miłosnym i śmierci na basenie, przez którą jednego z bohaterów zaczyna nawiedzać coś więcej niż wyrzuty sumienia. Zaskakuje i trzyma w napięciu, kilkukrotnie cała sala wzdrygała się przy najstraszniejszych momentach, by już po chwili wyluzować się, a nawet zaśmiać przy zupełnie niepasujących do horroru scenach. Mimo wszystko cały film jest dość straszny, a groza łączy się z nastoletnią obsesją na punkcie ciała, pożądaniem i seksualnością. Fascynujący film.

cr: materiały prasowe festiwalu

Kolejny był koreański „Narysuję wam śmierć” Kim Yonggyun'a. To film o Jiyun, utalentowanej autorce popularnego internetowego komiksu, której sielankowe życie właśnie dobiega końca. Okazuje się, że w swoich komiksach autorka kadr po kadrze przewiduje makabryczne zgony kolejnych osób. Pracujący nad sprawą detektyw, będzie musiał zbadać skrzętnie skrywaną przeszłość dziewczyny... Koreańskie horrory zawsze wydawały mi się trochę mniej straszne niż ich japońskie odpowiedniki, ale okazuje się, że Koreańczycy też potrafią straszyć, a przy okazji są dużo bardziej krwawi i brutalni.

cr: materiały prasowe festiwalu

Po filmie zaproszono nas na mały poczęstunek od Besuto Sushi Bar, połączony z degustacją wina. Zapewniam Was, że sushi z larwami mączniaka, to idealna przekąska na noc z maratonem horrorów. Mączniak był słodkawy, chrupiący i... popularny, mimo że były wersje wegetariańskie (czytaj bezrobacze) to większość widzów i tak rzuciła się na larwy.

cr: materiały prasowe festiwalu

Tuż po degustacji wyświetlono ostatni film: „Mój sąsiad zombie”, czyli wizję Korei po epidemii zombie. To sześć epizodów powiązanych tematem wirusa nieumarłych. W 2010 roku zaraza zaczyna rozprzestrzeniać się po całym świecie, a władze koreańskie nakazują natychmiastową eliminację zakażonych. Jest tu wszystko: komedia, horror, dramat, a nawet romans. Etiudy bardziej niż straszne są po prostu dziwne. Nakręcone za minimalne pieniądze, często w domach samych twórców, są bardzo kreatywne: córka, ukrywająca swoją matkę-zombie, romans między człowiekiem, a potworem, historia pierwszego zakażonego... opowieści są surrealistycznie śmieszne, a reakcje widzów były naprawdę mieszane, jedni opuszczali salę, inni zostawali do ostatniej etiudy i śmiali się co chwilę. To ciekawa propozycja dla miłośników zombie, tego na pewno się nie spodziewają.

Z festiwalowej puli wybrałyśmy również seans najlepszych krótkometrażówek z hongkońskiego programu Fresh Wave 2015. Fresh Wave to program, podczas którego wybierane są najciekawsze zgłoszenia, które następnie otrzymują dofinansowanie i opiekę mistrzowską, a zrealizowane filmy biorą udział w konkursie. Na Pięciu Smakach pokazano cztery miniatury, a „Debata” Wong Tinshing'a, wygrała w moim prywatnym rankingu. To film o Szeman, pilnej uczennicy, biorącej udział w końcoworocznej debacie, w której ma przekonać słuchaczy, że prawa Chińczyków osiedlających się w Hongkongu powinny zostać ograniczone. Jej koledzy nie wiedzą, że dziewczyna jest właśnie taką Chinką.

cr: materiały prasowe festiwalu, człowiek wie gdzie usiąść, żeby być na pierwszym planie ;)
Poza tym obejrzeliśmy również „Kiedyś się dowiemy” w reżyserii Edith Chong Yuenping, czyli kolejny film pod znakiem drużyny pływackiej i próbach poradzenia sobie ze stratą przyjaciela. Nie porwał mnie tak jak tajski horror, ale jest ciekawym obrazem o radzeniu sobie z bólem i emocjami.

„Kucharz samo zło” Yip Manhay'a, to kolejny obraz, który naprawdę mnie zainteresował. Jestem fanką wszelkich filmów kulinarnych, oglądam je namiętnie, więc nie mogłam tego odpuścić. Legendarny i bezkompromisowy mistrz kuchni, w telewizyjnym show serwuje potrawy celebrytom, a każde z dań skrywa specjalny, kontrowersyjny składnik. Na finał kucharz szykuje coś naprawdę niezwykłego. Jak daleko można posunąć się w gotowaniu? Musicie zobaczyć sami.

cr: materiały prasowe festiwalu

Ostatnia z miniatur to „Namiętność Wampira” Charlie Choi Kitlin'a. Spotkanie mężczyzny i kobiety w psychodelicznym barze, historia namiętności i uwodzenia opowiedziana tańcem.

Po seansie zaproszono nas do rozmowy z obecnymi na sali twórcami. To było ciekawe spotkanie, z nowatorskim kinem, w równie ciekawej przestrzeni baru Pies czy Suka. Bywalcy warszawskich lokali powinni go znać. Poza przepysznymi drinkami, wrażenie robi ciekawy wystrój (klub jest połączony z galerią), ze ścian zwieszają się głowy rekinów, świń, jeleni... artystyczna, nowoczesna przestrzeń była świetnym miejscem do oglądania miniatur prosto z Hongkongu.

cr: materiały prasowe festiwalu, rozmowa z twórcami miniatur i wielka czerwona świnia w tle ;)

W tym roku nie miałam tyle wolnego czasu ile bym chciała, więc nie udało mi się obejrzeć więcej festiwalowych propozycji, a szkoda. W przyszłym roku na pewno wezmę udział w kolejnej edycji i mam nadzieję, że Wy również. Byliście na jakimś z filmów tegorocznej edycji? A może polecicie nam jakiś inny azjatycki film wart obejrzenia?

11/21/2015 10:33:00 AM

Na obiedzie w restauracji Arirang.

Na obiedzie w restauracji Arirang.
Czas na kolejną kulinarną recenzję, tym razem będzie to restauracja Arirang. Tak się złożyło, że ani razu nie byłyśmy tam wspólnie. Kasia wpadała tam na lunche, ja na późne obiady, ale było tych wizyt kilka, co zdecydowanie świadczy na korzyść restauracji.

Jeszcze jakiś czas temu lokal krył się pod nazwą Kintaro i serwował japońskie dania, dopiero od niedawna zwie się Arirang i ukierunkowuje na kuchnię koreańską (Arirang to znana ludowa piosenka koreańska, w 2012 roku wpisana na listę niematerialnego dziedzictwa UNECSO).

Zanim przejdę do recenzji restauracji chciałabym Wam najpierw w skrócie wyjaśnić na jakiej zasadzie razem z Kasią oceniamy dane lokale. Przy recenzowaniu staramy się kierować kilkoma zasadami, łatwiej nam wtedy obiektywnie spojrzeć na dane miejsce.

1. Wygląd i komfort lokalu: czyli pierwsze na co zwraca się uwagę przy wejściu do jakiejś restauracji. Chodzi tu m.in. o to w jakim stanie jest toaleta, czy temperatura w pomieszczeniu jest odpowiednia, czy jest ciasno, jaki jest wystrój itd.. Oczywiście nie są to ścisłe ramy i w zależności od okoliczności, niektórych aspektów nie biorę pod uwagę.
2. Obsługa: czy kelnerzy/sprzedawcy są mili, pomocni, zorientowani w tym co mi sprzedają. Jak są ubrani (schludnie i czysto), czy długo muszę czekać na swoje zamówienie.
3. Najważniejszy komponent – jedzenie. Jaka jest estetyka podania i oczywiście najważniejsze jaki jest smak samego dania (czy jest smaczne, ciepłe/zimne, itd.)
4. Cena: czy jest adekwatna do wielkości serwowanych dań. Oczywiście muszę brać poprawkę na to czy jem w drogiej restauracji czy street foodowym barze, czy w cenę jest wliczona obsługa, napiwki, lokalizacja też ma znaczenie (W centrum dużego miasta na pewno zapłacę więcej).
5. Podsumowujący punkt - czy chcę tam wrócić. Czy miejsce zrobiło na mnie takie wrażenie, jedzenie było na tyle smaczne, a atmosfera na tyle przyjemna, że zechcę to miejsce odwiedzić w przyszłości.

Wróćmy do Arirang i pierwszego punktu recenzji, czyli wyglądu i komfortu lokalu. Tu mam mieszane uczucia, restauracja jest schludna, dużo bieli i brązów, parawany, babusy, ale jak dla mnie ciut za ciasna. Stoliki stoją bardzo blisko siebie, więc czy chcę tego czy nie bez trudu słyszę rozmowy sąsiadów, a nawet czasami sąsiedzi są na tyle głośni, że nie słyszę tego co mówią moi znajomi.

Punkt drugi - obsługa. Nie mam jej nic do zarzucenia. Kelnerka była kompetentna i miła, jedzenie szybko podane. Dokładnie tak jak powinno być.

Przejdźmy do kuchni. Jak już wcześniej pisałam, byłyśmy z Kasią w Arirang kilkukrotnie. Za każdym razem jedzenie było dobre, ciepłe i naprawdę ładnie podane. Kuchnia smakuje tak jak powinna, zresztą dobrą tego oznaką są jadający tam Koreańczycy (ahhh, te dźwięki KakaoTalk przy co drugim stoliku ;) ).

Yejukbulgogi i Daktigim



W porze lunchowej dania kosztują 18zł (w cenę jest również wliczony ryż), co jak na centrum Warszawy i taką porcję jest naprawdę dobrą ceną. Kasia próbowała Dakbokum - wieprzowinę w cieście z sosem słodko kwaśnym i do tego jako gratis dostała również zupę z mleczkiem kokosowym. W porze obiadowej ceny są nieco wyższe, za standardowe danie wahają się w granicach 25-35zł, a za ryż należy dodatkowo zapłacić 5zł, ale muszę zaznaczyć, że nie jest on konieczny do każdego dania, porcje są wystarczająco duże i bez niego. Nie ma ryżu, ale w cenę każdego koreańskiego dania zawsze są wliczone trzy przystawki. Wśród dań głównych próbowałyśmy między innymi Yejukbulgogi - smażona wieprzowina z warzywami w słodkim sosie sojowym (mięso rozpływało się w ustach, Kasia mówi, że jej też), Daktigim - kurczak smażony w cieście z sosem teriyaki, oraz Yaki Udon - smażony makaron udon z warzywami i mięsem. Ten ostatni jadła moja przyjaciółka niezbyt zaznajomiona z kuchnią azjatycką, ale danie podbiło jej kubeczki smakowe ;) . Istnieje również opcja zamówienia grilla i własnoręcznego usmażenia mięsa (klimaty prawdziwego koreańskiego bbq). 

W karcie znajdują się też dania droższe, około 50zł, z owoców morza, ale tę cenę mogę zrozumieć. Minusem jest wycena niektórych potraw sklasyfikowanych jako przekąski. Yukhoe, czyli koreański tatar (nasz przepis na azjatycką wersję znajdziecie TUTAJ) kosztujący 60zł to gruba przesada, nawet w dużo droższych warszawskich restauracjach jego cena potrafi być znacząco niższa.

Lunch, zupa i kimchi


Tak zgrabnie przeszliśmy do punktu czwartego, czyli ceny. Jak wyżej. Ceny lunchowe bardzo przystępne, większości dań obiadowych również. Mimo to w karcie pojawiają się kwiatki z cenami zdecydowanie za wysokimi.

Punkt piąty. Czy chcę tam wrócić? Tak. Zresztą robię to dość regularnie. Restauracja spełnia moje oczekiwania i po prostu dobrze karmi. Moja ocena dla niej to 4.5/5. Mały minus za komfort i niektóre ceny, ale to tylko mały minus. Poza tym było po prostu świetnie. Polecam. W tym miejscu da się poczuć smaki Korei.


Informacje praktyczne:
  • Adres: ulica Nowogrodzka 38, 00-691 Warszawa
  • Godziny otwarcia: 12:00-22:00 (od pon. do niedz.)
  • Strona internetowa: Facebook - Arirang
Ocena Oppy:

11/14/2015 08:02:00 AM

Jedzenie koreańskiej ulicy.

Jedzenie koreańskiej ulicy.
Zainspirowana niedawnym postem Kasi o street foodowej restauracji Miss Kimchi w Warszawie, postanowiłam napisać coś więcej o ulicznym jedzeniu Korei.

Na początek odrobinę teorii. Street food (z ang. żywność z ulicy) – rodzaj pożywienia gotowego do spożycia, sprzedawanego na ulicy lub w innych miejscach publicznych (targ, bazar), często z zaimprowizowanego stanowiska, na którym potrawa jest przyrządzana. Większość street food jest też z reguły tańsza niż posiłki kupowane w obiektach żywienia zbiorowego (restauracje, bary, jadłodajnie). Według danych FAO z 2007, ok. 2.5 mld ludzi codziennie korzysta z posiłków, sprzedawanych na ulicach. Oprócz niskiej ceny wybór jedzenia typu street food może wynikać z jej specyficznego smaku, nostalgii, a także ciekawości i próby poznania smaku lokalnych specjalności. 

źr. Wikipedia

Koreańska ulica to raj dla miłośników jedzenia szybkiego, niedrogiego i pełnego smaków. Wystarczy wyjść przed hotel by prawie od razu natknąć się na jakiś stragan, albo mały namiot gdzie ahjumma sprzedaje pieczone bataty czy mięsne szaszłyki. Chodzenie po mieście to prawdziwa próba silnego charakteru, gdy na każdym kroku czekają inne pyszności. Świat koreańskiego jedzenia, w tym tego ulicznego, jest tak różnorodny, że nie można przejść obok niego obojętnie.

To podstawowe street foodowe dania koreańskie. cr: http://typographyseoul.com/news/detail/404 


Zazwyczaj są to przekąski niż pełne dania, coś co można zjeść w drodze do pracy lub szkoły. Pierwsze street foodowe danie zjadłam zaledwie godzinę po wylądowaniu w Korei, w drodze do Busanu, ale to Myeongdong w Seulu będzie tym miejscem, które chyba już na zawsze będę kojarzyć z ulicznym jedzeniem. Hałaśliwy i pełen turystów, jest także pełen małych straganów uginających się pod ciężarem suszonych kalmarów, świeżych owoców granatu, szaszłyków, klusek i czegokolwiek tylko zgłodniała dusza zapragnie. Nie miałam okazji spróbować wszystkiego i raczej nigdy nie będę mogła powiedzieć, że jestem ekspertem od koreańskiego street foodu, ale mam swoich faworytów, których chcę Wam przedstawić.

Myeongdong i świeży sok z granatów, szaszłyk z pikantnym kurczakiem i bułeczka z pastą fasolową... pycha :D 


Tornado Potato/Hweori Gamja (회오리 감자): Koreańczycy twierdzą, że są wynalazcami tego dania, nie wnikam, ważne, że jest pyszne i niezwykle proste. Są to spiralnie pocięte ziemniaki na patyku, smażone w głębokim tłuszczu i dodatkowo maczane w mączce cebulowej. Cena to około 2500 wonów. 



Corn Dog (핫도그): Zwykły Hot Dog byłby zbyt oczywisty, więc w Korei zajadamy się Corn Dogami, czyli Hot Dogami na patyku, najlepsza opcja to te oblepione frytkami... palce lizać. Ceny wahają się od 2000 do 2500 wonów. 



Kimbap (김밥): łatwo dostępny na ulicach, w sklepach i restauracjach, jedno ze sztandarowych dań koreańskich (My też próbowałyśmy je robić, przepis znajdziecie TUTAJ). To po prostu koreańska wersja sushi, czyli ryż i dodatki owinięte w wodorosty. Za 4-6 porcji trzeba zapłacić około 1500 wonów.


Ahjumma szykuje kimbap


Tteokbokki (떡볶이): kolejny klasyk. Kluski trochę podobne do kopytek, ale zrobione z mąki ryżowej i maczane w pikantnym sosie. Cena za talerz tych pyszności waha się w granicach 2500-4000 wonów.



Beondegi (번데기): larwy jedwabnika, o których więcej pisałam TUTAJ. Przekąska dość kontrowersyjna, nawet wśród Koreańczyków. Niektórych odrzuca dość specyficzny kształt i zapach, ale ja nadal je lubię i mogę zapewnić, że są dużo ciekawsze w smaku niż ostatnio przeze mnie jedzone larwy mączniaka. Cena za kubeczek to około 2000 wonów. 



Soondae (순대): koreańska wersja kaszanki, oczywiście zamiast kaszy umieszczamy w środku ryż. Początkowo byłam dość sceptyczna, teraz uważam, że wersja azjatycka jest nawet akceptowalna. Cena za talerz to około 6000 wonów. 



Gyeranppang (계란빵): niekwestionowany faworyt rankingu. Jajko zapiekane na chlebie. Ma lekko słodkawy posmak i jest po prostu idealne na zimę, jako coś szybkiego na rozgrzewkę. Zresztą to też danie, które próbowałyśmy robić, wyszło naprawdę pyszne!



Dakkochi (닭꼬치): czyli szaszłyki z kurczaka i warzyw z dodatkiem sosu. Proste, pyszne i nie potrzebujące większego opisu. Istnieją też oczywiście inne warianty mięsne i warzywne, ale to kurczak podbił moje serce.



Ojingeogui (오징어구이) i Muneodarigui (문어다리구이): grillowane kalmary i grillowane macki ośmiornicy. To tak naprawdę tylko moje ulubione przykłady wszelkiego rodzaju grillowanych/smażonych/suszonych owoców morza. Pierwszym ulicznym jedzeniem, którego spróbowałam w Korei był właśnie suszony kalmar (i świńskie uszy, ale akurat o tym staram się zapomnieć), który okazał się moim wielkim kulinarnym odkryciem. Potem wielokrotnie eksperymentowałam z wszelkiego rodzaju "morskimi przekąskami", jedne okazały się pyszne, inne mniej, ale nadal mam do nich słabość. 

Tu akurat smażone macki ośmiornicy.


Bungeoppang (붕어빵): chlebek w kształcie rybki wypełniony pastą ze słodkiej czerwonej fasoli. Niektórzy Koreańczycy uważają, że istotne jest, od której strony zacznie się swoją rybkę jeść (ogon, głowa, albo od środka) i ma to związek z charakterem danej osoby. Zaczynający od głowy to urodzeni optymiści, nieprzejmujący się dniem dzisiejszym. Jedzący od strony ogona to nieśmiali romantycy. Ci którzy zaczynają od środka (swoją drogą dość ciekawa technika jedzenia) to aktywni i otwarci ludzie. Istnieje jeszcze kilka innych przesądów (jedzą najpierw płetwy, rozrywają rybkę na pół i zjadają najpierw głowę itd.), ale nie będę się już w nie zagłębiać. Najważniejsze, że rybki są smaczne i tanie. Za jednego karpia trzeba zapłacić jakieś 300 wonów, za trzy 1000 wonów. 

Ahjumma sprzedaje Bungeoppang tuż obok przystanku autobusowego 




Odeng (오뎅): za pierwszym razem długo się zastanawiałam co to tak naprawdę jest. Przez głowę przelatywało mi mnóstwo głupich pomysłów (moim pierwszym skojarzeniem były gotowane tasiemce :D ), a tak naprawdę to po prostu szaszłyki z ciasta rybnego (ryba + mąka) gotowane w bulionie i często właśnie z tym bulionem podawane. Jest jednym z tańszych  i powszechniejszych dań street foodówych, za patyczek trzeba zapłacić jedynie 500 wonów.


Jak widzicie koreańskich przekąsek jest mnóstwo, a te przedstawione tutaj to i tak tylko niewielka ich część. Jakie jest wasze ulubione danie? Dajcie znać w komentarzach. Jeżeli jakieś pominęłam, a Waszym zdaniem jest niezbędne na liście najlepszych ulicznych dań w Korei to też piszcie ;)

11/09/2015 11:23:00 AM

Prezenty dla koreańskich maniaków

Prezenty dla koreańskich maniaków
Połowa listopada to czas kiedy dopiero zaczynamy myśleć o świętach, ale piernikowa latte w Starbucksie i kalendarz adwentowy w Lidlu przypominają nam o wyborach przed którymi niedługo staniemy. Prezenty! Nie wiem jak Wy, ale dla mnie większym problemem jest napisanie listu do Świętego Mikołaja niż kupowanie prezentów innym. Tak, tak, dobrze słyszycie, w mojej rodzinie nadal funkcjonuje tradycja pisania listu do Św Mikołaja. Obecnie spełnia rolę wskazówek dla rodziny, a po kilku latach jest świetną lekturą. W tym roku sięgnęłam do listu, który napisałam w liceum, najbardziej chciałam dostać bezprzewodowy odkurzacz (taki jaki miała Kat w filmie Casper), dostałam przewodowy i pamiętam, że to była tragedia :D List był pisany w ostatnim momencie i pod presją, wiec jeśli ktoś Was zapyta "co chciałabyś/chciałbyś dostać na święta?" to lepiej być przygotowanym. Poniżej przedstawiam Wam mój subiektywny przewodnik po prezentach, które w jakiś sposób łączą się z Koreą. Dopisujcie swoje propozycje w komentarzach :)



W mojej sypialni zdecydowanie brakuje kolejnej mapy Seulu, ta jest do kupienia w  Etsy.
Plakatów jest bardzo dużo i ciężko było mi wybrać jeden, dlatego załączam linki do innych, które przykuły moją uwagę, są to za równo tradycyjne zdjęcia jak i uwspółcześnione grafiki: 1, 2, 3, 4, 5, 6.

Szalenie podobają mi się też wszelkie plakaty i ozdoby wykorzystujące hangul.


Takie cuda też na Etsy

Ten poniżej trafił do mojego prawdziwego listu :D 비빔밥 i 막걸리 <3



Każda płyta z kpopem jest mile widziana, ja (z wiadomych powodów) ucieszyłabym się z ostatniego wydawnictwa Big Bang :) Do kupienia np. na stronie YG 



Sklep YG, to nie tylko kopalnia kasy dla Papy YG, ale też kopalnia prezentów dla fanów zespołów z tej wytwórni. Czy nosiłabym kolczyki z koroną BB? tak :x Czy nosiłabym pierścień GD? nie bardzo :D

Ostatnio słucham też muzyki tradycyjnej, więc pod choinką nie musi czekać na mnie tylko Big Bang :)


Tutaj święty  ma trochę łatwiej, bo płyta jest dostępna w Empiku. Myślę, że każdy fan Korei ucieszyłby się też z przewodników, map i reportaży, na szczęście są obecnie łatwo dostępne również w Polsce. 

Interesuję się relacjami Korei Południowej z Koreą Północną, więc cieszę się, że można dostać sporo książek na ten temat, nawet w empiku :)



Polecam  też bardzo ładne wydawnictwa poświęcone Seulowi, kuchni koreańskiej oraz nauce języka koreańskiego. 


Ręcznie wykonany przewodnik  (na razie tylko po francusku, od 2016 zapewne będzie już po angielsku), dostępny na Etsy.
Jeśli chodzi o książki do nauki koreańskiego to polecam te oferowane przez Talk To Me In Korean. Poza standardowymi pozycjami mają też np. książkę ze slangiem.



Czas na biżuterię :D Będąc w Korei kupiłam sobie naszyjnik zawierający trzy litery z mojego imienia " ㅋ ㅏ ㅅ" , są oddzielnymi elementami, które nakłada się na łańcuszek. Obecnie ten rynek jeszcze bardziej się rozwinął i dostępne są np kolczyki i różnego typu wisiorki oraz np. spersonalizowane breloczki.



Nie można zapominać o jedzeniu. Nie wytrzymałam do świąt i właśnie kupiłam sobie herbatę z miodem i śliwką, którą można dostać na allegro :) 

Znacie kogoś kto nie chciałby znaleźć pod choinką koreańskiej pasty paprykowej albo ramen-shim? :D
Nie mówiąc już w ogóle o półrocznym zapasie kimchi


Inne pomysły, bardziej związane z obyczajami niż bezpośrednio pochodzące z Korei to np. bento.


albo wielkie przytulanki (Rilakkuma to mój faworyt :D)





Czy macie jeszcze jakieś pomysły na prezenty dla koreańskich "maniaków" ? :) Co sami chcielibyście znaleźć pod choinką? Czekam na Wasze komentarze :)


11/03/2015 05:46:00 PM

Namsan Park

Namsan Park
Nie wiem jak to się stało, ale nigdy nie pisałam o Namsan. Moje ulubione miejsce spacerowe, moje ulubione miejsce spotkań, moje ulubione miejsce widokowe, moje ulubione miejsce w Seulu. Poza tym pomaga się zorientować w terenie, bo wieżę widać z wielu miejsc w mieście. 90% par z koreańskich dram (i nie tylko) wybiera się tam by powiesić kłódkę mającą zapewnić, że będą razem na zawsze. Ilość dróg prowadzących do wieży sprawia, że są dobrym miejscem treningowym i spacerowym. Aż się chce wbiegać po tych wszystkich schodach, ale dla mniej szalonych jest też możliwość wjechania kolejką.



Pierwszy raz na Namsan wjechałam właśnie w ten sposób. Kolejką, w której poza nami i Koreańczykami, był Zbigniew Bartman. Jedno z najbardziej dziwnych spotkań w moim życiu :D 



Namsan to nie tylko wieża, ale też dużo ciekawych miejsc w obrębie wzniesienia i  jego okolic. Moja ulubiona ścieżka wiedzie spod Seoul Station, na mapie to miejsce jest w lewym dolnym rogu. Po drodze mija się ładny park, pomniki, fontannę i jest sporo schodów :)


Dużo osób wybiera wejście od strony stacji Myeongdong, przede wszystkim ze względu na to, że to właśnie koło tej stacji jest baza cable car, ale też dlatego, że jest to ścieżka, do której łatwiej dostać się z głównych atrakcji turystycznych i idzie się wprost na Namsan Tower. 


Po drodze (po lewej stronie) mijamy Seoul Cartoon Museum 

Robot Taekwon V
Wiele osób ogranicza swoją wizytę na Namsan do wjechania na górę, odwiedzenia wieży, czasami wysłania kartki/powieszenia kłódki, ale naprawdę polecam poświęcić na to miejsce minimum cały dzień. Spokojny spacer pozwoli poczuć się Wam jak na wycieczce za miasto, co jakiś czas na trasie pojawiają się miejsca widokowe, z których rozpościera się piękna panorama miasta. Można obserwować dachy i życie, które się na nich toczy. Warto też zarezerwować sobie czas na wieczorną wycieczkę, wieża bardzo często (zależy to od zanieczyszczenia powietrza) jest podświetlana na różne kolory (głównie na niebiesko).

Po dotarciu na górę, w zależności od pory dnia, czeka na Was kilka atrakcji. 








Lodziarnia, muzeum pluszowych misiów, kilka sklepów z pamiątkami, na wiosnę piękne kwietniki, no i oczywiście miejsca do przyczepienia kłódki oraz zrobienia sobie zdjęcia na romantycznej ławce, to tylko kilka rzeczy, które tam na nas czekają. Najważniejsza jest jednak wieża :)

Oficjalna nazwa to YTN Seoul Tower, ale wszyscy mówią na nią Seoul Tower, albo po prostu Namsan Tower, po koreańsku dosłownie N Seoul Tower( N서울타워). 236 m (czasami podaje się 237) wysokości czyni ją najwyższym punktem miasta. Niewiele turystów zdaje sobie sprawę z tego, że wieża pełni nie tylko rolę atrakcji turystycznej i pięknego punktu widokowego, ale także funkcjonuje jako nadajnik radiowy (między innymi dla takich gigantów jak KBS, MBC, SBS).




Jak wszędzie w Korei, nawet w kasie są specjalne pakiety dla par. 2 osoby to 2 osoby, więc skorzystałyśmy ze zniżki na popcorn. Dorośli liczą się od 13 roku życia, jeden bilet to 9 000 W.



Sama jazda windą też została przedstawiona w formie atrakcji. Zawsze towarzyszy jej ktoś z obsługi kto macha do Ciebie rękoma, klaszcze i wskazuje Ci monitor zawieszony na suficie, na którym wyświetla się krótki film o tym, że wnosimy się praktycznie do gwiazd. 

Piętro, na które wjedziemy posiada sklepik z pamiątkami i skrzynkę pocztową, która jest najwyżej położoną skrzynką pocztową w Korei. Niestety znaczki sprzedawane są tylko z kartkami, więc jeśli chcecie coś tam wysłać to nie kupujcie kartek wcześniej. 


W związku z tym, że mało kto w Korei wysyła tradycyjne listy znalazło się również miejsce na instrukcję.

Są restauracje i sklepy, ale to co najlepsze to widoki :)






Warto też dodać, że N Seoul Tower często wybierana jest przez turystów jako najlepsza atrakcja, a poza tym od dłuższego czasu jest również oficjalnym symbolem miasta. Kartki pocztowe, puzzle, koszulki, kubki, torby i dużo innych gadżetów z logo wieży, dostępnych jest w każdym możliwym miejscu z pamiątkami :)



Więcej informacji znajdziecie na stronie internetowej: link
Copyright © 2016 My Oppa's Blog , Blogger