Właśnie zakończył się 3. Warszawski Festiwal Filmów
Koreańskich, na którym mieliśmy okazję
zobaczyć 12 filmów. O tych z sekcji „Hity ostatnich lat” przeczytacie we
wcześniejszym poście KLIK, więc teraz skupimy się na pozostałych dwóch
sekcjach: „Koreańskie Smaki” oraz „Fokus Kim Hee-Jung”.
Zacznijmy od Kim Hee-Jung, reżyserki intymnych,
wielowymiarowych filmów, skupiających się na ludzkiej osobowości. Na festiwalu zaprezentowano jej dwa filmy
pełnometrażowe „Cudowne lata” i „Ścieżki na śniegu” oraz dwa krótkie metraże,
zrealizowanie w Szkole Filmowej w Łodzi, na której studiowała.
Oba długie metraże to filmy niezależne. „Ścieżki na śniegu”
to opowieść o alkoholiku, który próbuje walczyć z chorobą w prowadzonym przez
zakonnice domu. Mamy tu elementy katolicyzmu i szamanizmu, nie wiadomo co tak naprawdę jest
snem, a co jawą. Z każdą minutą film intryguje bardziej i zmusza widza do
samodzielnego ułożenia wszystkich puzzli. Koniec jest niejednoznaczny i pozostawia z polem do przemyśleń, ale mimo to film nie sili się na bycie "artystycznym". To dobre, przemyślane kino.
Z kolei „Cudowne lata” to historia nastolatki, która po
śmierci ojca musi na nowo poukładać sobie życie, relacje z matką i szkolnymi
przyjaciółmi. W Q&A po seansie reżyserka przyznała, że w dużej mierze film
opiera się na jej własnych doświadczeniach. Krok po kroku poznajemy bohaterkę,
jej myśli i problemy. Jest to film dobry, chociaż niestety nie polubiłam głowniej bohaterki, w przeciwieństwie do kolejnego filmu "The World of Us".
"The world of us" (pol. "Cały nasz świat") w reżyserii Yoon Ga-eun również jest historią zagubionej dziewczynki. Ponownie mamy wyobcowaną bohaterkę, która próbuje znaleźć przyjaźń, jednak ten film podobał mi się dużo bardziej. Bardzo wiarygodnie przedstawione relacje z róweśnikami, szkolne konflikty, kruche sojusze... oglądając film przypominałam sobie własne dzieciństwo. To dobry obraz koreańskiej, trochę bardziej okrutnej od polskiej, szkoły.
Również sekcja "Koreańskie smaki" pozwoliła nam na zapoznanie się z najnowszymi filmami kina niezależnego. Pierwszy był „On the
Beach at Night Alone” (pol. „Samotnie na plaży pod wieczór”) w reżyserii
Hong Sang-soo, czyli powolna opowieść o ucieczce przed własnymi uczuciami. Rozmowy na
ulicach Hamburga, wieczorne popijawy nad koreańskim morzem. Mam problem z
twórczością Hong Sang-soo. Uważam jego filmy za przegadane i często chaotyczne,
a jednak cieszą się one ogromną popularnością na europejskich festiwalach
filmowych. Również ten film wydaje mi się nudny, a oceniając filmy w pierwszej
kolejności określam czy mi się podobają czy nie, a dopiero potem zagłębiam
się w szczegóły: Dlaczego? Co sądzę o bohaterach i akcji? Itd. Tym razem nie było najgorzej.
Nie uważam filmu za dobry, ale jest zdecydowanie najlepszy z filmów Hong Sang-soo, które widziałam.
Wydaje mi się, że w dużej mierze jest to zasługa bardzo dobrej gry Kim Min-hee
(znana np. ze „Służącej”), która za tę rolę zdobyła Srebrnego Niedźwiedzia na
tegorocznym Berlinale. To film niezależny, nie będzie podobać się każdemu, nawet
nie większości, ale na pewno znajdzie wiernych fanów.
„The Firs Lap” (pol. „Pierwsze okrążenie”) Kim
Dae-hwana, pojawił się w Warszawie jeszcze przed oficjalną premierą w Korei. Reżyser
był gościem pierwszej edycji festiwalu z filmem „End of Winter” („Koniec zimy”). To kolejny bardzo festiwalowy film. Niewielki budżet, długie rozmowy, znowu
albo pokochany przez widzów, albo odrzucony jako zbyt nudny. Część może
doszukiwać się w nim nim drugiego dna. Autor nie formułuje konkretych tez, pokazując nam tylko kolejne sceny z życia dwójki 30-latków i ich rodzin. Mimo toczących się rozmów o potrzebie zmian, z ekranu bije stagnacja i niemożność tych zmian wprowadzenia. Film kończy się nie popychając życia bohaterów do przodu, wszystko na tle politycznych demonstracji przeciwko prezydent Park Geun-hye. Właśnie to polityczne tło może powodować moim zdaniem niepotrzebną nadinterpretację tego filmu i doszukiwanie się w nim większej głębi. To nie moje kino, ale reżyser zdobył za ten film nagrodę dla najlepszego nowego reżysera na festiwalu w Locarno, więc być może jednak pewna nadinterpretacja jest tu wskazana.
Na festiwalu pojawił się również klasyk koreańskiego kina "The Housemaid" z 1960 roku, ale więcej o nim napiszemy w kolejnym poście, tak jak i o naszych ogólnych wrażeniach z festiewalu.
Byliście w tym roku na festiwalu? Które filmy podobały Wam się najbardziej, a które najmniej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz