11/24/2016 05:02:00 PM

Wietnam - część 1

Zwykle byłam osobą, która dużo opowiada o swoich urlopach, pokazuje rodzinie i znajomym zdjęcia, opowiada ze szczegółami różne historie i zachwyca się konkretnymi rzeczami. W tym roku zdecydowanie się to zmieniło, zdjęcia z Japonii ciągle zalegają na moim komputerze, o Gruzji jestem w stanie powiedzieć w jednym zdaniu, a Wietnam sprowadziłam do "było bardzo gorąco, a w sklepach były koreańskie produkty". Jestem szczęśliwa, że mogę tyle jeździć i każdy z tych wyjazdów był bardzo wyjątkowy, wydaje mi się, że przestałam tyle opowiadać bo to bardziej moje przeżycie, straciłam pewność, że odbiorca zrozumie moje emocje, dodatkowo wydaje mi się, że ludzie pytają z grzeczności.

Cieszę się, że mamy z Darią bloga, piszemy tu o rzeczach, które na prawdę nas interesują, często opisujemy swoje przygody i doświadczenia również dla siebie, pewnie jesteśmy swoimi najwierniejszymi czytelnikami :D Często wracam do postów, które napisałyśmy jakiś czas temu, korzystam z przepisów, które same zamieściłyśmy, czy oglądam zdjęcia, które zrobiłam w Korei. Dlatego jeśli chodzi o podróże, to wiem, że blog jest odpowiednim miejscem do zamieszczenia relacji. Podzielę się z Wami swoimi opiniami, pokażę zdjęcia, przytoczę różne historie, które z czasem mogłyby wyblaknąć i opowiem co warto zobaczyć. Zawsze będę mogła do tego wrócić, wysłać linka komuś bliskiemu i przypomnieć sobie jak fajnie było w...Wietnamie :)



Moją towarzyszką podróży była Kasia (dwie Kasie, duże ułatwienie dla lokalsów :D), z którą odwiedziłam już Koreę (najlepszy wyjazd EVER!) i Islandię. Z Kasią podróżuje się cudownie, mamy podobne podejście do szybkości podejmowania decyzji, czasu spędzanego w muzeach, miastach czy kawiarniach, oraz tego o której się powinno wstawać, jaki standard noclegu rezerwować i co zobaczyć. Żeby być szczerym powiem, że ja mogłabym więcej chodzić i ciągałam Kasię do sklepów, a za to ona wolałaby abym ja wstawała jednak troszeczkę wcześniej i jadła później :D Uwielbiałam momenty gdy miałyśmy podobne opinie, "muzeum militarne? nie, dzięki", albo gdy szybko podejmowałyśmy jakieś decyzje (obiad, rezerwacja noclegu, przejazd). Poza tym odbyło się wszystko co sobie zaplanowałyśmy. Szacun dla nas.

Jak widzicie na mapce, podeszłyśmy do sprawy ambitnie. Przylot do Ho Chi Minh, następnie samolot do Da Nang, autobus do Hoi An, wycieczka do My Son, autobus do Hue, nocny pociąg do Hanoi i wycieczki do Ha Long i Tam Coc. Powrót do WAW z Hanoi. Wszystko w dwa tygodnie.  





Ho Chi Minh przywitało nas morzem skuterów i bardzo wysoką temperaturą. Spędziłyśmy w tym mieście dwa dni, później okazało się, że to najbardziej zurbanizowane z miejsc, które widziałyśmy. Oczywiście nie mając porównania uważałyśmy inaczej, umykanie przed kierowcami, jedzenie, fryzjerzy, kosmetyczki, toalety, wszystko na środku chodnika, którym nie da się przejść. Pieszy nie istnieje i nie ma praw. Było to też jedno z nielicznych miejsc gdzie na ulicach było stosunkowo sporo "normalnych" sklepów. K-marty i inne odpowiedniki 7eleven, gdzie produkty miały ceny, można było płacić kartą, a wybór był duży (kimchi! soju!)


Korea inwestuje w Wietnamie bardzo dużo pieniędzy, więc sklepy w 50% zawierały produkty koreańskie, byłam w raju :D Poza Ho Chi Minh popularne były miejsca w których prywatne osoby wystawiały towary i cenę wymyślały na bieżąco, ciężko było o sklep "z prawdziwego zdarzenia", np w Hoi An to się nie udało, przepłacałyśmy za produkty. Oczywiście waluta, Dong (VND) jest bardzo słaba i dla polaków jest tam baaaardzo tanio, niektóre rzeczy kosztowały grosze (dosłownie).

Z Ho Chi Minh zdecydowałyśmy się polecieć do Da Nang, lot był opóźniony, bardzo nas wytrzęsło i musiałyśmy zmienić nocleg. Planowałyśmy przejechać od razu do Hoi An, ale przez późny przylot postanowiłyśmy jedną noc spędzić w Da Nang i zobaczyć wspaniały, świecący most o kształcie smoka.

Da Nang znajduje się nad Morzem Południowochińskim, więc nocleg koło plaży wydawał się logiczny. Kiedy o 23 nasza taksówka wwoziła nas w coraz ciemniejsze uliczki, mijając budowy i puste place, zaczęłyśmy w to wątpić. W końcu zatrzymaliśmy się przed naszym hotelem, który znajdował się na końcu opustoszałej drogi, był to ciemny budynek, a w okolicy nie było za bardzo żadnych innych budowli, ludzi i świateł. Bałyśmy się, że nikt nie będzie na nas czekał, ale sympatyczny Wietnamczyk, który nie znał słowa w języku angielskim, zapytał nas "Kasia?" i jakimś cudem trafiłyśmy do pokoju (bez okien!). Zostawiłyśmy rzeczy i mimo później godziny postanowiłyśmy przejść 5 km do mostu.

Nawet nie wiem jak to opisać, ale szłyśmy środkiem pustej ulicy bo po chodnikach biegały szczury, mijałyśmy budowy, dziwne bary w których nikogo nie było, nie jeździły samochody, nie widziałyśmy też ludzi. Co jakiś czas mijał nas tylko motocyklista, który z głośników puszczał "Paaaad Thai! Paaad Thai'. Co chwile mówiłyśmy sobie, że zaraz dojdziemy do wspaniałego mostu, a brak ludzi pewnie oznacza, że wszystkie miasta w Wietnamie, poza Ho Chi Minh i Hanoi, są małe. Dotarłyśmy do mostu o północy. Zdążyłam postawić na nim nogę i zrobić jedno zdjęcie, po czym most zgasł :D

Most wygląda tak:



 Moje zdjęcie wygląda tak:



Umykając przed szczurami wróciłyśmy do hotelu, a rano taksówką pojechałyśmy na dworzec autobusowy. I co się okazało? Byłyśmy po złej stronie miasta. Całe centrum, życie, sklepy, kawiarnie i bary znajdowały się po drugiej stronie mostu.

Na dworcu znalazłyśmy autobus do Hoi An i po kilku godzinach wylądowałyśmy na obrzeżach tego pięknego miasta. Miałyśmy mapkę i wiedziałyśmy, że do hostelu mamy 2-3 km, które postanowiłyśmy przejść na piechotę. Hoi An to dawny portugalski port morski, oraz miasto, które dzięki Polakowi, jest wpisane na listę zabytków światowego dziedzictwa UNESCO. Kazimierz Kwiatkowski, polski architekt i konserwator zabytków, prowadził w My Son, Hue i Hoi An prace konserwatorskie. Dzięki niemu Wietnamczycy porzucili pomysł wyburzenia starego miasta Hoi An i zbudowania na jego miejscu bloków (!).

cr: vietnam.sepehrgasht.com


Okazało się niestety, że do hotelu mamy około 11 km i w końcu przeszłyśmy całą trasę na piechotę. W 30 st i z bagażami :D Dziś już jestem w stanie wspominać to z uśmiechem. Szłyśmy drogą, która była zrobiona z dużych betonowych płyt, a po obu jej stronach znajdowały się bardzo ładne domy, ogrody i palmy. Im dalej oddalałyśmy się od centrum tym mniej było motorów, a więcej rowerów. Okolica bardzo mi się podobała i obie później uznałyśmy, że było to jedno z najładniejszych miejsc, które widziałyśmy w trakcie całego pobytu. Hotel, a raczej homestay był bardzo ładny i zadbany, wzięłyśmy pokój dwuosobowy z własną łazienką i balkonem (wszystkie noclegi miałyśmy z balkonem, takie to już wietnamskie budownictwo). Codziennie rano jadłyśmy w ogrodzie śniadanie (zwykle naleśniki lub omlet) i rowerem jechałyśmy do "miasta" lub na plażę.



Jeden z lepszych widoków z balkonu jaki kiedykolwiek miałam. Połączenie typowego budownictwa azjatyckiego, świątyń i lampionów z palmami zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie i to zwykle opowiadam gdy ktoś pyta co mi się najbardziej podobało w Wietnamie.



Hoi An oferuje bardzo dużo atrakcji, miasto samo w sobie jest piękne, w dzień najlepiej przemieszczać się rowerem, a wieczorem, gdy zapalają się lampiony, nawet bardzo długi spacer staje się przyjemnością. Atmosfera miasta kolonialnego, palmy, piękne budynki i wspaniałe oświetlenie zapewniają niesamowity klimat.

W okolicy Hoi An znajdują się plaże i kilka ciekawych zabytków, więc jest to miejsce na dłuższy pobyt. Na plażę, która znajdowała się kilka kilometrów od naszego hotelu, pojechałyśmy rowerami.


Piasek był zbyt gorący, więc siedząc na trasie piłyśmy soki arbuzowe, oglądałyśmy widoki i po prostu cieszyłyśmy się urlopem i miłym dniem.




To koniec pierwszej części relacji z Wietnamu, dzięki za uwagę :) W kolejnej części My Son, Hue, jazda pociągiem i Hanoi, później jeszcze post tylko o Hoi An i miejsce na odpowiedzi na pytania, jeśli jakieś się pojawią. Jeśli planujecie podróż do Wietnamu i mogę jakoś pomóc to dajcie proszę znać w komentarzach, lub jak zwykle przez PW na facebooku :)

2 komentarze:

  1. Dobre, szczególnie z mostem

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie właśnie wydaję się, że opowiadanie o moich podróżach nudzi innych i nie rozumieją moich zachwytów albo sentymentalnych wspomnień z wakacji... niby przed wyjazdem wszyscy czekali na relacje i zdjęcia a jak przyszło co do czego to zapał ucichł i nie słychać żeby ktoś moimi opowieściami był zainteresowany. tak jak napisałaś najwyraźniej zachwycają się z grzeczności. czasami smutno mi, że nie mam z kim tego wszystkiego powspominać, pozostaje mi tylko wracanie do zdjęć i wspomnień...
    A wasze przygody jak zwykle świetne! Zazdroszczę, że macie okazję tak często odwiedzać Azję :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 My Oppa's Blog , Blogger