Czasami jak przyglądałam zdjęcia moich ulubionych aktorów i piosenkarzy to zastanawiałam się dlaczego wszyscy w pewnym momencie decydują się na reklamowanie ubrań i sprzętu turystycznego. Moje
biasy wspaniale wyglądają w obcisłych koszulkach, a ja interesuje się turystyką, więc w sumie ma to same plusy.
W Polsce turystyka górska nie jest aż tak popularna, sprzęt i ubrania turystyczne reklamują w 99% sportowcy, a kampanii jest bardzo mało, więc idąc tym tropem zastanawiałam się czemu gwiazdy decydują się na reklamowanie niszowych produktów. Wszystko zmieniło się już na pokładzie samolotu do Korei. Większość Koreańczyków ubrana była na sportowo, część nawet tak jak by zaraz po zejściu z pokładu miała wejść na szlak, a ja poczułam, że godziny spędzone na przeglądaniu zdjęć przystojnych Koreańczyków w obcisłych ubraniach nie poszły na marne, znałam wszystkie marki.
T.O.P z zespołu Big Bang reklamujący The North Face (zdjęcie ze strony The North Face)
Po pewnym czasie miałam już pewność, że trekking uprawiają w Korei wszyscy. W miejscowościach , w których są jakieś góry, sklepów ze sprzętem turystycznym jest więcej niż 7eleven. Góry zajmują 70% powierzchni całego kraju, jest około 20 parków narodowych a klimat sprzyja turystyce.
Moje pierwsze doświadczenie z górami Korei Południowej to od razu jej najwyższy szczyt: Halla-san lub Halla (한라산) to wulkan tarczowy na Jeju. Ma 1950 m n.p.m, znajduje się na liście UNESCO i prowadzi na niego 7 szlaków o różnej trudności. Turystyka w Korei jest bardzo zorganizowana, na
stronie internetowej parku można znaleźć informacje o godzinach wyjścia, pogodzie, punktach kontrolnych a nawet zasadach poruszania się po terenie.
Wybrałam Eorimok Trial. 7 km, ale mało przewyższenia. Szlaki są bardzo dobrze przygotowane, co chwile pojawiają się mapki, informacja o faunie i florze oraz różne drogowskazy.
To, że szlak jest ograniczony barierkami ma oczywiście głównie plusy. Przyroda znajdująca się poza wytyczoną ścieżką pozostaje nieskażona, wszyscy idą wytoczoną drogą i wiedzą jak mają się zachowywać. Niestety ze względu na to, że spotkani przeze mnie Koreańczycy nie stosowali się do ustalonych zasad, odkryłam również minusy. Ciężko jest iść innym tempem niż wszyscy, wyprzedzenie kogoś graniczy z cudem. Nie można zejść ze szlaku, więc albo się za kimś idzie bardzo wolno i narasta nerwowość albo robi się tak jak ja i zaczyna integrować z maszerującymi.
Wszyscy powinni iść po tych stopniach pomalowanych na żółto. Nikt nie szedł :D
Na zdjęciu poniżej widać kolejną sytuację w której ciężko mi było wyminąć grupę. Numerki na ich plecach, jak wytłumaczyła mi moja koreańska towarzyszka, oznaczają przyporządkowanie do jednego stowarzyszenia. Ludzie z różnych terenów, wcześniej się nie znający, wybrali się tutaj razem. W trakcie marszu gdy spotkali kogoś z tą samą nazwą to wiedzieli, że należą do tej samej grupy. Na dole czekał oznaczony tak samo autokar, do którego powoli się schodzili.
Pod koniec szlaku dochodzi się do Witseoreum Shelter. Ciężko w tym wypadku przetłumaczyć "Shelter" na "schronisko", ponieważ nie jest to takie schronisko o którym się myśli mówiąc to słowo po polsku. Jest to bardziej schronienie, jedno pomieszczenie gdzie można kupić ramyon.
Zapamiętam tę wyprawę głownie dzięki poznanym tam osobom. Panu, który był w Polsce służbowo, Pani która oddała mi swoje ogórki, Koreance z Seulu która szła ze mną większą część trasy i bardzo dużo mi o Korei opowiedziała. Myślę, że to ograniczenie w postaci szlaków, z których nie można zejść jeszcze bardziej wszystkich zbliża. Mimo, że na szlak weszłam sama to czułam się jak by wszyscy byli tam moimi przyjaciółmi.