Koreańczycy
uwielbiają festiwale. Festiwal błota, chryzantem, filmów, tańca,
jesieni, co tylko wpadnie im do głowy. Postanowiłam odwiedzić
jeden z nich, coroczny festiwal fajerwerków nad brzegiem rzeki Han.
Dwugodzinne, spektakularne show ekip z całego świata. Piękne
pokazy do cudownej muzyki. Do konkursu stanęły ekipy z Kanady,
Francji, Japonii i Korei.
Żeby
zająć miejsce siedzące trzeba przyjść kilka godzin wcześniej.
Część Koreańczyków zabiera ze sobą namioty, reszta pozostaje
przy kocach. Ja, nieprzygotowana na takie oblężenie, przyszłam tylko na cztery godziny przed pokazami. Cudem znalazłam jakieś mikre
drzewko, pod którym jeszcze nie było stada Koreańczyków i usiadłam z
postanowieniem, że nie ruszę się nawet na krok.
Niedługo
później dosiadła się do mnie sympatyczna koreańska rodzina. Ja z Panią Kim dzieliłyśmy zapasy między obecnych, ojciec rodziny i maluchy piszczeli z
zachwytu podziwiając kolejne fajerwerki. Wygrali reprezentanci
Japonii, ale trudno żeby było inaczej, ich występ był po prostu
najlepszy. Idealnie zsynchronizowane z muzyką fajerwerki wybuchające
w kształty kwiatów, uśmiechniętych ludzi i smoków. Pokaz był cudowny, ale po nim nastąpił istny koszmar.
Myśląc,
że będę sprytna (pamiętam jak ciężko było wrócić z Busanu) wstałam z trawy jeszcze przed oficjalnym
zakończeniem festiwalu, pożegnałam się z nowymi przyjaciółmi i
próbowałam dostać się do metra. Niestety na ten sam pomysł wpadło kilka tysięcy Koreańczyków z prawie 2mln tłumu oglądających,
więc nagle znalazłam się w samym centrum małego pandemonium:
rozdzielone rodziny, płaczące dzieci, zgubione koce, torby i buty.
Tłum był wszędzie i bez względu na to jaki miałam plan znowu byłam ciągnięta przez falę ludzi. Było tak tłoczno, że policja zdecydowała się zamknąć najbliższą stację i skierowała wszystkich do
kolejnych. Został wstrzymany ruch na ulicach, a przed wejściami do
metra służby porządkowe rozstawiły taśmy, żeby choć trochę
opanować napierającą tłuszczę. Trasę do domu, która normalnie
zajmuje mi pół godziny, pokonałam w dwie, ale było warto, to naprawdę najbardziej oszałamiający pokaz fajerwerków na jakim byłam (Jedzenie rodzinki Kim też było niczego sobie ;)).
Ciekawe czy jest jakiś sposób na uniknięcie wszechobecnego koreańskiego tłoku... Macie jakiś pomysł?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz