Oj długo nam zabrało napisanie tego postu. Poprawiany, przerabiany, porzucany na kilka miesięcy, powstawał przeszło rok. Szło ciężko, ale i temat trudny, obie połówki Oppy miały zupełnie inne przemyślenia i co innego chciały w nim zawrzeć. Decyzja jednak zapadła, czas najwyższy się z nim rozprawić i napisać o naszym pobycie w buddyjskiej świątyni.
Już sam początek okazał się trudny. Daria jako takie pojęcie o buddyzmie miała (wychodzi tu maniakalne oglądanie filmów dokumentalnych), ale głównie tybetańskim. Ja nie wiedziałam prawie nic, a moimi jedynym skojarzeniem był złoty posąg grubego faceta, obecny Dalajlama i może kilka scen z filmu "Siedem lat w Tybecie". Nie pozostało nam nic innego jak tylko wybrać się na Temple Stay i poszerzyć horyzonty.
Już sam początek okazał się trudny. Daria jako takie pojęcie o buddyzmie miała (wychodzi tu maniakalne oglądanie filmów dokumentalnych), ale głównie tybetańskim. Ja nie wiedziałam prawie nic, a moimi jedynym skojarzeniem był złoty posąg grubego faceta, obecny Dalajlama i może kilka scen z filmu "Siedem lat w Tybecie". Nie pozostało nam nic innego jak tylko wybrać się na Temple Stay i poszerzyć horyzonty.
W Korei buddyzm był swego czasu religią panującą, do tej pory różne jego założenia obecne są w kulturze, a świątynie nadal powstają (około 20% społeczeństwa deklaruje, że jest buddystami). Dzięki temu, że mnisi potrzebowali trochę PRu, miałyśmy szansę skorzystać z darmowego Temple Stay. Całość tak dobrze funkcjonuje, że doczekała się własnego centrum oraz strony internetowej. Do wyboru jest bardzo dużo świątyń, programy są zróżnicowane, można uczestniczyć w krótkich zajęciach albo w dłuższych wyjazdach. Zdecydowałyśmy się na dwudniowy pobyt z noclegiem. Formularz do rejestracji zawierał błędy, zanim go naprawili, świątynia, którą wcześniej sobie wybrałyśmy nie miała już wolnych miejsc. Zrządzeniem losu trafiłyśmy do International Seon Center, które znajduję się w centrum Seulu i jest zupełnym przeciwieństwem tego co przychodzi do głowy gdy myśli się o świątyni (Gdzie te góry, lasy i ucieczka od cywilizacji?).
![]() | |
cr: International Seon Center |
Razem z nami do świątyni przybyło około 50 Koreańczyków (część z nich tylko na jednodniowy pobyt) oraz jeden Czech, więc jak widać reprezentacja obcokrajowców nie była zbyt liczna. Przydzielono nam tłumaczkę, która na nasze ucho tłumaczyła tylko jakieś 20% tego co się dzieje, i zagoniono do głównej sali. Odznaczyliśmy się na liście, odebraliśmy identyfikatory i stroje (Kamizelki i dla chętnych spodnie. Czech okazał się wykraczać poza standardowy rozmiar koreańskiego buddysty, więc kamizelki nie udało się zapiąć.).
![]() |
Zdjęcie z mojego konta na instagramie |
Na początku Sunim opowiedziała nam o tym czym jest Buddyzm i jak przebiega życie w świątyni. Jak składać pokłony, witać się z mnichami, co nam wolno, a czego nie. Po około godzinnym wykładzie na temat Buddyzmu i sposobach medytacji sami mieliśmy jej spróbować. Oczywiście na początku pomyślałyśmy, że przecież nie ma nic trudnego w siedzeniu po turecku. Mieliśmy spróbować nie myśleć o niczym konkretnym, myśleć o myśleniu (to ma sens!). Spojrzeć na siebie z dystansu i się wyciszyć. Tylko przez 5 min. Zamknięte oczy, wyprostowane plecy, ręce na kolanach... po 10 sekundach zaczęła mnie swędzieć cała twarz, a Darię nos, po 30 sekundach obie walczyłyśmy z bólem pleców, po minucie odezwały się u mnie kolana, a po około 3 minutach otworzyłyśmy oczy (ciekawość zwyciężyła, nudno tak myśleć o myśleniu ;) ).
Nie oszukujmy się, całe życie siedząc na krzesłach, a po turecku chyba ostatni raz w latach szkolnych, a i wtedy zgarbione, nie byłyśmy do tego przyzwyczajone. Czech stękał jeszcze bardziej niż my i poddał się, zmieniając pozycję na bardziej komfortową. Mimo, że Koreańczycy więcej życia spędzają na podłodze i teoretycznie są bardziej predysponowani do takiej medytacji, to poznane Koreanki też narzekały na kolana i plecy.
Nie oszukujmy się, całe życie siedząc na krzesłach, a po turecku chyba ostatni raz w latach szkolnych, a i wtedy zgarbione, nie byłyśmy do tego przyzwyczajone. Czech stękał jeszcze bardziej niż my i poddał się, zmieniając pozycję na bardziej komfortową. Mimo, że Koreańczycy więcej życia spędzają na podłodze i teoretycznie są bardziej predysponowani do takiej medytacji, to poznane Koreanki też narzekały na kolana i plecy.
Pobyt był dobrze rozplanowany i nie pozostawiono nam nawet minuty żeby się nudzić. Po medytacji udaliśmy się na pierwszy posiłek: ryż, warzywa, kimchi, zupa i owoc na deser (Koreańscy buddyści, w przeciwieństwie do tych w innych krajach, są wegetarianami). Oczywiście należało jeść w milczeniu i do ostatniego ziarenka ryżu. Nic nie powinno się zmarnować. Po jedzeniu do pracy zabrał się team zmywający, do którego należałam.
Na początku każdy z obecnych został przydzielony do jednej z grup, które miały się zajmować właśnie zmywaniem, sprzątaniem oraz w ostatnim dniu podawaniem herbaty (to była rola Darii). Gdy na końcowym spotkaniu zapytano nas o to co najbardziej nam się podobało wybrałam właśnie przynależność do drużyny zmywającej. Nie tylko dlatego, że była to praca zbiorowa i mogłam się poczuć częścią grupy, ale również dlatego, że czułam, że coś ode mnie zależy i przez to staję się częścią świątyni. Mniszka pochwaliła ten wybór, podkreślając, że właśnie taki był cel tych obowiązków. Poza tym każdy kto przychodzi do świątyni staje się jej pełnoprawnym mieszkańcem, a nie gościem, dlatego powinien pomagać w jej funkcjonowaniu. Tu warto nadmienić, że przemyślenia Darii nie były tak wzniosłe. Podawanie herbaty nie spowodowało, że poczuła się częścią wspólnoty, a jedyne o czym wtedy myślała, to to, że serwowane ciasteczka są pyszne (pragmatyczna dusza w każdym calu :P ).
Na początku każdy z obecnych został przydzielony do jednej z grup, które miały się zajmować właśnie zmywaniem, sprzątaniem oraz w ostatnim dniu podawaniem herbaty (to była rola Darii). Gdy na końcowym spotkaniu zapytano nas o to co najbardziej nam się podobało wybrałam właśnie przynależność do drużyny zmywającej. Nie tylko dlatego, że była to praca zbiorowa i mogłam się poczuć częścią grupy, ale również dlatego, że czułam, że coś ode mnie zależy i przez to staję się częścią świątyni. Mniszka pochwaliła ten wybór, podkreślając, że właśnie taki był cel tych obowiązków. Poza tym każdy kto przychodzi do świątyni staje się jej pełnoprawnym mieszkańcem, a nie gościem, dlatego powinien pomagać w jej funkcjonowaniu. Tu warto nadmienić, że przemyślenia Darii nie były tak wzniosłe. Podawanie herbaty nie spowodowało, że poczuła się częścią wspólnoty, a jedyne o czym wtedy myślała, to to, że serwowane ciasteczka są pyszne (pragmatyczna dusza w każdym calu :P ).
Pierwszego dnia zrobiliśmy też papierowe kwiaty lotosu, które później mogliśmy zabrać do domu. |
Noc spędziliśmy we wspólnych salach, podzielonych na te dla kobiet i dla mężczyzn. Spaliśmy na cienkich materacach, które położone były bezpośrednio na podgrzewanej podłodze. Muszę przyznać, że trochę się bałam, że będzie nam zimno, a było za gorąco. Światła zgaszono o 21:00. Pobudka była o 4:00.
O 4:30 wszyscy już siedzieli po turecku przed obliczem Buddy. Wzięliśmy udział w porannej ceremonii Ye-bool, jej celem jest m.in. oddanie szacunku Buddzie i jego uczniom. Podczas modlitwy jeden z mnichów uderza w dzwon, a drugi w drewnianą tykwę, wyznaczając rytm kolejnych pokłonów. Ponownie spróbowaliśmy medytacji, poszliśmy również na godzinną "medytację chodzoną" do pobliskiego parku. Sunim nadawała tępo, które było iście ślimacze. Obie chodzimy dość szybko, więc było dla nas dużym wyzwaniem przemieszczać się w tempie reszty grupy. Nasz pochód zwracał też uwagę okolicznych mieszkańców. Jak widać na pierwszym zdjęciu Seon Center znajduje się po środku miasta, z każdej strony otoczone wieżowcami i blokami. Widok kilkunastu osób w mnisich ubraniach, spacerujących po okolicy, raczej tu nie pasuje (Szczególnie o 6 rano).
Po śniadaniu wróciliśmy do wspólnej sali na 108 prostracji. Wszyscy Koreańczycy z naszej grupy powiedzieli, że prostracje wywarły na nich największe wrażenie i właśnie wtedy najpełniej poczuli i zrozumieli czym jest buddyzm, natomiast Sunim, zwróciła uwagę, że obcokrajowcy nigdy tego nie wybierają jako najważniejszego elementu pobytu. Praktycznie rzecz biorąc 108 prostracji to 108 głębokich pokłonów, które są wykonywane po przeczytaniu/powiedzeniu na głos różnych zdań mających na celu oczyszczenie umysłu, uwolnienie od zbędnego przywiązania do cierpienia i docenienie swojego życia. Rytuał jest też traktowany jako forma fizycznej medytacji i ćwiczenie dla zdrowia. To ostatnie na pewno, potem rozmawiałyśmy o tym, że każda z nas po około 30 pokłonach miała już trochę dość. Ja liczyłam ile jeszcze zostało do końca, Daria w ogóle się wyłączyła, automatycznie robiąc kolejne skłony.
Po śniadaniu wróciliśmy do wspólnej sali na 108 prostracji. Wszyscy Koreańczycy z naszej grupy powiedzieli, że prostracje wywarły na nich największe wrażenie i właśnie wtedy najpełniej poczuli i zrozumieli czym jest buddyzm, natomiast Sunim, zwróciła uwagę, że obcokrajowcy nigdy tego nie wybierają jako najważniejszego elementu pobytu. Praktycznie rzecz biorąc 108 prostracji to 108 głębokich pokłonów, które są wykonywane po przeczytaniu/powiedzeniu na głos różnych zdań mających na celu oczyszczenie umysłu, uwolnienie od zbędnego przywiązania do cierpienia i docenienie swojego życia. Rytuał jest też traktowany jako forma fizycznej medytacji i ćwiczenie dla zdrowia. To ostatnie na pewno, potem rozmawiałyśmy o tym, że każda z nas po około 30 pokłonach miała już trochę dość. Ja liczyłam ile jeszcze zostało do końca, Daria w ogóle się wyłączyła, automatycznie robiąc kolejne skłony.
Ostatnim punktem programu była rozmowa z Sunim w małych grupach (Popijając herbatę przyniesioną przez Darię ;) ). Rozmawialiśmy o tym co najbardziej nam się podobało, mogliśmy zadawać pytania, prosić o rady i szczerze ze sobą podyskutować. Ciekawą rzeczą była możliwość wysłania kartki do siebie z przyszłości. Poprosiłam każdego o podpis i wpisałam datę przypadającą na kilka dni przed moimi urodzinami, żeby właśnie wtedy dostać kartkę. Mniszka zaprosiła każdego z nas do ponownych odwiedzin i przypomniała, że drzwi świątyni są dla nas zawsze otwarte.
W tym samym czasie kiedy odwiedziłyśmy świątynię, w Seulu było również organizowanych wiele innych imprez związanych z buddyzmem. W ratuszu miejskim na odwiedzających czekała wystawa bonsai i loteria z nagrodami. Daria mimo deklaracji, że nigdy niczego nie wygrywa, za pierwszym razem celnie rzuciła w koło fortuny i stała się dumną posiadaczką mnisiej zastawy stołowej (pałeczki, łyżki i rybki podpórki do sztućców). Może to był znak od Buddy ;)
Informacje praktyczne:
- Dojazd: Linia 5, wyjście 8 na stacji Omokgyo. Prosto aż do pierwszego skrzyżowania, na którym należy skręcić w lewo, świątynia będzie po około 200 metrach, po prawej stronie.
- Cena: Za 2 dniowy pobyt z noclegiem i posiłkiem. Dorośli: 50 000 W (około 150 zł), dzieci poniżej 13 roku życia 30 000 W (około 90 zł), chyba, że trwa akurat Temple Stay Week, kiedy takie atrakcje są za darmo.
- Strona www i rezerwacje: Seon Center, Temple Stay
Większość zdjęć z postu pochodzi ze strony International Seon Center i w większości są to zdjęcia konkretnie z naszego pobytu.
Jeżeli chcecie obejrzeć więcej zdjęć buddyjskich świątyń w Korei to zapraszamy to naszych postów: KLIK, KLIK, KLIK
Super taka impreza :) I chyba nikt nie pogardziłby taką wygraną!
OdpowiedzUsuńto była jedna z głownych nagród! byłam mega zazdrosna bo ja nic nie wygrałam! :d - K.
Usuń