10/13/2015 06:29:00 PM

Poranek w Seulu.

Dziś zapraszam na wspominkowy, trochę nostalgiczny post o jednym z moich poranków w Seulu. Miłego czytania :)


Chłodny, jesienny poranek. Ze stacji metra Euljiro 3-ga wysypuje się tłum elegancko ubranych ludzi. Mężczyźni w garniturach i pod krawatem, kobiety w garsonkach i na wysokich obcasach. Lekko zaspani idą w stronę nowoczesnych biurowców po drugiej stronie ulicy. Na światłach skrzyżowania ulic Eulji-ro i Samil-daero doganiają ich robotnicy w białych kaskach i odblaskowych kamizelkach, spieszący na sąsiednią budowę, gdzie rośnie kolejna szklana wieża.

Siedzę z kubkiem kawy w cieniu drzew na Berline Square (베를린 광장) i oglądam tę poranną wędrówkę. Tuż obok jacyś chińscy turyści robią zdjęcia fragmentu muru berlińskiego i niedźwiedzia Buddy Bear.


Zmieniają się światła, tłum znika, a ja podnoszę się z ławki i idę w kierunku stacji metra. Mijam restaurację Andongjang (안동장) gdzie wczoraj jadłam obiad i która według miejscowych serwuje najlepszy makaron z ostrygami w mieście. Przechodzę kolejne skrzyżowanie i trafiam do Seulu z lat 70-tych. Tuż obok wielkich biurowców rosnących wzdłuż Cheonggyecheon-ro rozciąga się świat małych, wyspecjalizowanych sklepików. Tu sprzedają narzędzia: wiertarki pneumatyczne, piły łańcuchowe, pilarki, cęgi, taśmy izolacyjne. Kawałek dalej reflektory i magnesy, które ustępują miejsca akcesoriom łazienkowym. Mijam rzędy pisuarów, umywalek i rozłożonych na chodniku kranów. W bocznej uliczne migają mi warsztaty metalurgiczne, obok sprzedają świetlówki i żarówki. Kiedy byłam tu wieczorem kilka dni wcześniej od razu odnalazłam sklepiki ze światełkami, przez kilkanaście metrów ciągnęły się kolejne zakłady rozświetlone łańcuchami opalizujących, ledowych lampek. Idąc ich tropem docieram do kryjących się na uboczu sklepów ze wszystkim co tylko może być potrzebne zapalonemu fotografowi: półki uginają się od statywów, aparatów, klisz i soczewek.



Powoli zaczyna do mnie docierać na początku lekko wyczuwalny, a potem coraz silniejszy zapach kleju i farby drukarskiej. Dotarłam w okolice Toegye-ro, gdzie w wąskich alejkach gnieżdżą się małe drukarnie. To w nich powstają ulotki pól golfowych, najnowszych barów karaoke, czy etykiety nowego popularnego napoju.

Zawracam przeciskając się małymi uliczkami i kończę spacer w Seun Daerim Arcade (세운 대림 상가). Ze wszystkich stron otacza mnie sprzęt stereo, na półkach i ziemi piętrzą się walkie-talkie, małe radia, telewizory, magnetofony i automaty do gier. I gdzieś, ktoś... klient? Znudzony sprzedawca? Mruczy do mikrofonu jakąś starą piosenkę wypełniając ciasną przestrzeń dźwiękami dawno zapomnianego hitu.


To właśnie jest Seul. Odrobinę bardziej zapuszczony niż świat kolorowych centrów handlowych z ich wiecznie uśmiechniętą obsługą. Labirynt uliczek, gdzie poukrywani w swoich malutkich zakładach ahjussi zapominają, że gdzieś tam istnieje Starbucks i iPhone. To jedne z ich ostatnich spokojnych chwil. Miasto się zmienia. Już niedługo sprzedawcy po raz ostatni zgaszą światła i zamkną swoje sklepiki. Na ich miejscu wyrosną kolejne szklane wieże.

2 komentarze:

Copyright © 2016 My Oppa's Blog , Blogger