3/24/2016 09:35:00 AM

Koreańska toaleta

Koreańska toaleta
Toalety w Korei Południowej. Czy naprawdę jest o czym pisać? O dziwo toaleta wcale nie musi być nieciekawa, ale o tym za chwilę. Na początek chcę wam trochę opowiedzieć o koreańskiej kupie.

W Korei rozmowy na temat fizjologi nie są tematami tabu. Zupełnie naturalna jest  dyskusja między znajomymi o tym kto ile dziś puścił bąków i czy to dobrze czy źle dla jego jelit. Tutaj się o tym mówi i nikogo to nie szokuje. Od najmłodszych lat dzieci oswajają się z tematem między innymi czytając i oglądając popularną bajkę „Psia kupa” autorstwa Kwon Jeong Saeng (ciekawych odsyłam do Wydawnictwa Kwiaty Orientu, które wydało ją w polskiej wersji językowej), której główną bohaterką jest właśnie psia kupka podróżująca przez świat. Innym powszechnie rozpoznawalnym bohaterem jest Dongchimee ("Pan Kupa") z bajki "Dalki". Jego upodobania można odgadnąć po pierwszym spojrzeniu na samego zainteresowanego, który na głowie nosi czapkę w kształcie kupy. Poza tym zajmuje się zbieraniem, robieniem i badaniami nad kałem, co sprawia mu niebywałą przyjemność. Nie jest to główny bohater opowieści, ale za to jeden z popularniejszych. W wielu innych historiach również pojawiają się wypróżniające i pierdzące postacie. 

cr: kotaku.com

Maskotka ma też ukrytą uroczą "niespodziankę"

W pewnym wieku wyrasta się z żartów fekalnych, ale nie w Korei. Na dorosłych widzów w popularnych programach rozrywkowych i kabaretach często czeka niewybredny humor toaletowy. Jako, że jak widać temat jest jak najbardziej naturalny i przez wielu uważany za ogromnie zabawny, najczęstszą jego formą jest zabawa w ddong-chim (Może widzieliście ją w jakiejś dramie, bawią się w nią zarówno dzieci jak i dorośli.) - jedna osoba podkrada się do drugiej i wsadza jej palce w odbyt...

cr: elwood5566.net

Naciśnij na obrazek!

Kupę bez większego problemu spotkamy również w przestrzeni publicznej. Poniżej zdjęcie grupy tęczowego kału ulokowanego pośrodku seulskiego chodnika.



Poza tym możemy też zakupić urocze maskotki w kształcie kupek, breloczki, naklejki i... pastę do zębów!

cr: ladouchebagproject.com

Być może zafascynowanie kupą wynika też z korzyści jakie niesie? Kupa jest w Korei symbolem pieniędzy. Sen o złotej kupie to zwiastun dobrobytu, pomyślności i szybkiego przypływu gotówki, więc jeżeli kiedykolwiek się wam takowa przyśni sugeruję jak najszybciej udać się do najbliższego totalizatora.

Jeżeli sny i oglądanie kału na ekranie telewizora nam nie wystarczą możemy go również jeść. Wersją mniej kontrowersyjną są ciastka w kształcie kupy serwowane w tematycznej restauracji. Poza ciastkami mogą nam w niej również podać kawę w malutkich sedesach, a wystrój lokalu będzie nawiązywał do jego gwiazdy.

cr: seoulsearching.net
cr: www.sweetandtastytv.com

Kał ludzki i zwierzęcy był również wykorzystywany w medycynie naturalnej. Obecnie również, jeżeli wie się gdzie szukać, można zaopatrzyć się w ttongsul – wino ryżowe z dodatkiem dziecięcej kupy. Najlepiej żeby było to dziecko poniżej 8 roku życia, ponieważ podobno taka kupa jest najlepsza. Wino nie jest popularne w Korei, wielu Koreańczyków nigdy o nim nie słyszało, ale jeżeli interesujecie się medycyną ludową to specyfik ten ma pomagać w zwalczaniu infekcji i leczeniu złamanych kości.

Jak widać kupa jest w Korei czymś tak naturalnym, że nie powinno nas dziwi, że to właśnie tutaj powstało pierwsze na świecie muzeum toalet, które mieści się w Suwon (Suwon odwiedziłyśmy wcześniej zwiedzając mury obronne). Zostało stworzone przez nieżyjącego już burmistrza miasta, Sin Jae Duch, znanego też jako Mr. Toilet, który jest również założycielem Światowego Stowarzyszenia Toalet. Tematykę muzeum zdradza już sam jego kształt, budynek przypomina gigantyczny sedes. Wstęp jest darmowy, a w parku otaczającym muzeum znajduje się kilkanaście rzeźb ludzi wypróżniających się w najróżniejszych pozach. W budynku czekają instalacje na temat wyglądu toalet w różnych epokach i częściach świata, a za niewielką opłatą możemy wypróbować jak działa 1000-letnia spłuczka oraz skorzystać z największego sedesu na świecie. 

cr: magazine.seoulselection.com
cr: Haewoojae.com, tu widzimy grupę rzeźb obrazujących użycie "poop dog", psa, który był wykorzystywany do mycia dzieci, którym wylizywał odbyty, oraz zjadania ich kup

Wśród eksponatów znajdują się również sedesy występujące w Korei i w ten sposób wracamy do głównego wątku dzisiejszego postu. Toalety w Korei Południowej można podzielić na trzy grupy:

1. toalety, które oglądam z zainteresowaniem, ale wolę z nich nie korzystać;
2. toalety nudne, bo normalne;
3. toalety, które i oglądam i korzystam z nich z zainteresowaniem.

Zacznijmy od jedynki. Chodzi o tak zwane toalety na narciarza, czyli po prostu dziury w ziemi nad którymi kuca się za potrzebą. Oczywiście obecnie są one ładnie i ceramiczne, ale... cóż, to jednak dziury w ziemi. Bez problemu spotkamy je w toaletach publicznych np. na stacjach metra, w szkołach czy na uniwersytetach, oraz czasami, w niektórych starszych restauracjach i na wsiach, chociaż znalezienie ich w czyimś prywatnym domu jest mało prawdopodobne. Czemu wciąż istnieją? Jest to ukłon w stronę osób starszych, które po prostu od zawsze z takich toalet korzystały i nadal to robią. Osobiście nie polecam, spróbujcie wyobrazić sobie moje zaskoczenie, kiedy w trakcie dość hucznej zabawy w restauracji pod Busanem postanowiłam skorzystać z tego przybytku i powitała mnie dziura w podłodze. Jeżeli nigdy się z takiej nie korzystało, trzeba się trochę nagimnastykować. Chociaż z drugiej strony słyszałam, że kucanie podczas wypróżniania jest zdrowsze i bardziej naturalne ;)


Druga grupa jest dość typowa, więc nie będę się nad nią rozwodzić. To normalne, zwyczajne sedesy, dokładnie takie same jak te polskie.

Dużo ciekawsza jest za to trzecia grupa. Chodzi o te super nowoczesne toalety z masą guzików i opcji: podgrzewane deski, podmywanie, osuszanie, piana, kolorowa woda, podgrzewana woda, wygrywanie melodyjek, wiry wodne i inne niezbędne opcje. Zazwyczaj takie sedesy kojarzą się z Japonią, bo to właśnie te japońskie są najczęściej pokazywane w telewizji. W Korei Południowej również jak najbardziej występują, znajdziemy je i w miejscach publicznych i w prywatnych domach. Kiedy mieszkałam z koreańską rodziną to była pierwsza rzecz, którą mi pokazali. Zaciągnęli mnie do łazienki i zaczęli objaśniać do czego służy panel na ścianie i których guzików powinnam dotykać, a których nie, pod groźbą wysadzenia domu (oczywiście wszystkie były podpisane tylko po koreańsku). Jak najbardziej polecam, korzystanie z takich klozetów to przyjemność, ale lepiej znać podstawy języka, żeby przypadkiem nie spowodować w toalecie małej powodzi, albo nie włączyć jednocześnie piany i małej fontanny. Szkoda tylko, że sedesy jeszcze nie tańczą, bo śpiewać co niektóre już umieją.


Tak mniej więcej prezentują się najciekawsze koreańskie sedesy, ale w toaletach publicznych jest jeszcze kilka ciekawych elementów, które w mniejszym lub większym stopniu lubię.

Nie wiem jak to wygląda w przypadku łazienek męskich, ale w kabinach toalet damskich zamontowane są malutkie pudełeczka, tak zwane "etiquette bell". Po naciśnięciu guzika wydobywa się z nich szum wody, świergot ptaków, czy jakaś inna melodyjka. Po co? Zostały wprowadzone kilka lat temu z oszczędności. Kobiety krępowały się wydawanych przez siebie w trakcie wypróżniania dźwięków, w związku z czym cały czas spuszczały wodę w toaletach. Żeby zaoszczędzić, wprowadzono grające pudełeczka zagłuszające niepożądane "odgłosy".

Mniej przyjemnym elementem jest wyrzucanie papieru toaletowego do kubła obok sedesu, a nie spuszczanie go w muszli. Bez względu na to czy jestem w Korei czy w jakimś innym kraju gdzie się coś takiego praktykuje po prostu tego nie cierpię. Jeżeli kosze nie są wystarczająco często opróżniane, to niestety intensywnie śmierdzą. Problem w Korei jest taki, że tak naprawdę nie wszędzie rury są zbyt wąskie żeby nie dało się spuścić papieru, ale weź tu teraz człowieku zgadnij gdzie? Część toalet się zapycha, ale obecnie większość miejsc ma wystarczająco szerokie rury na papier. Ogłoszenia w centrach handlowych nakazujące wyrzucanie zużytego papieru do kosza kłamią! To mit. We względnie nowych budynkach bez obaw możecie spuszczać papier w muszli.

Co sądzicie o koreańskich toaletach? A może macie jakieś przygody z nimi związane?

3/16/2016 01:48:00 PM

Dramaland: styczeń - marzec 2016

Dramaland: styczeń - marzec 2016
O dramach pisałam już sporo. Do tej pory powstały: Pozycje kultowe, dramy romantyczne, OSTy, moje TOP 10 (już się chyba trochę pozmieniało) cz 1 i 2. W związku z tym, że ciągle oglądam nowe odcinki, czytam wywiady z aktorami, słucham muzyki z dram, czasami nawet próbuję coś tłumaczyć oraz zarzucam Was tymi rzeczami na fejsie, postanowiłam, że regularnie będę pisała podsumowanie tego co się w dramalandzie ostatnimi czasami wydarzyło oraz czego możemy się spodziewać w najbliższej przyszłości.

Dramy, które obecnie oglądam:




Emitowana w środy i czwartki na KBS2. Drama w której pokładałam, nie tylko zresztą ja, ogromne nadzieje. Soong Joong Ki w końcu wyszedł z wojska, jeszcze bardziej zmężniał (hihi), na ekranie strzela wspaniałe miny, jest po prostu cudowny (och, ach), ale zarówno Song Hye Kyo jak i plot trochę mnie na razie rozczarowują. Główna bohaterka tylko momentami wydaje mi się interesująca i warta uwagi Shi Jina (główny bohater). Teoretycznie szybko między nimi iskrzy, wydaje się, że wszystko będzie dobrze, idą na jedną randkę (zresztą przerwaną), a później on już jest w niej wielce zakochany. Ech.


Sytuację trochę ratuje druga para, która oczywiście też przejdzie ciężką drogę do happy endu. Poza tym, że ciekawy motyw: wojsko, ale współczesne, to raczej wszystko typowe dla dramalandu: niby wszyscy chcą i się lubią, ale na ich bycie razem musimy poczekać 16 odcinków. Na pewno będę dalej oglądała (chociażby dla Soong Yong Ki), ale trochę przewijając. Bonus dla fanek kpopu: Onew z Shinee w jednej z drugoplanowych ról. 

Z ciekawostek: wszystkie odcinki zostały nakręcone z wyprzedzeniem, wiele osób uważa, że drama  stylu przypomina bardziej film niż typową produkcję tego typu.

OST na razie mnie nie zachwyca, może tylko Davici: link (w wideo obrazki z perypetii drugiej pary)  i Yoon Mi Rae: link

Trailer z perspektywy Yoo Shi Jin: link
Moja reakcja:













Weekendowa drama od MBC. Sama nie wiem czemu zaczęłam ją oglądać bo zdecydowanie różni się od tego co zwykle wybieram. Dramy w których między głównymi bohaterami jest bardzo duża różnica wieku ciężko mi się ogląda (np Prime Minister and I, różnica między aktorami to równo 20 lat). W Marriage Contract mamy 15 i jest to moim zdaniem widoczne i trochę przeszkadzające. 


Jest to drama z prawdziwym dramatem. Główna bohaterka jest młodą wdową z mega długami, dzieckiem, rakiem mózgu, ale za to bez rodziny i mieszkania. Jak możemy przeczytać w opisie wchodzi w układ z Han Ji Hoonem, który akurat potrzebuje żony na jakiś czas (z trochę naciąganych powodów). Dlaczego to oglądam? Bo lubię te dramy gdzie dwie osoby udają uczucie, a po jakimś czasie widzimy jak zaczyna rodzić się na prawdę (polecam: Marriage, not dating).


Dramy, które już się skończyły, ale bardzo polecam:


Aby uzasadnić swój wybór wystarczyłoby powiedzieć, że główną rolę grał So Ji Sub, ale podoba mi się, że drama pokazuje problem z którym Korea nadal się moim zdaniem zmaga. Posiadanie nadwagi, grubość, ćwiczenia, akceptacja swojego wyglądu, diety i operacje. W 2014 roku powstała drama, którą można postawić w opozycji:  Birth of the Beauty. W tej dramie główna bohaterka (z nadwagą) przechodzi szereg operacji aby stać się piękną. Co prawda pod koniec próbowano to jakoś uzasadnić, główny bohater niby zakochał się w jej wnętrzu (taaa, jasne). W Oh My Venus pokazana jest walka  z własną słabością. Nadwaga pokazana jest nie jako wina jednostki, a pewien skutek, czy sytuacja, która często jest skomplikowana i coś się z nią kryje. Kang Joo Eun ma zdrowe podejście do diety, wie, że nie można się głodzić, je zdrowo, ale też znajduje czas na przyjemności i nie robi z całej sytuacji wielkiego dramatu. John Kim, jej trener, zwraca uwagę przede wszystkim na jej zdrowie. Nie będę zdradzała zakończenia, ale też jest wymowne ;)


OST zdecydowanie warty polecenia: link, link, link


Zdecydowanie trafia na moją listę top 10 (jeśli nawet nie TOP 5)


To o tej dramie wypadałoby powiedzieć, że jest nietypowa jak na romans. Powstała na podstawie webtoona, więc opinie co do ekranizacji i zakończenia są różne. Mnie zakończenie też trochę rozczarowało, przydałyby się jeszcze co najmniej 2 dodatkowe odcinki, ale nie zmienia to mojej ogólnej oceny. Park Hae Jin jest bardzo dobrym aktorem i wspaniale oddał złożoność swojej postaci. Prawie do ostatniego odcinka nie wiadomo kto tak na prawdę jest dobrym bohaterem i za kogo powinniśmy trzymać kciuki. Kim Go Eun bardziej znana jest ze swoich ról filmowych ale dobrze odnalazła się na małym ekranie. 


O czym w ogóle jest ta drama? O związkach między kilkoma osobami, o tym jak pierwsze wrażenie może być mylące, o tym, że warto rozmawiać i nie wyciągać pochopnych wniosków.

Muzyka bardzo dobra, tu LINK do 7 piosenek ;)

A już niedługo Uncontrollably Fond, drama gdzie główne role zagrają Kim Woo Bin i Suzy ;) Niestety opisana jako melodramat, więc trochę się boję.


Oczywiście dram jest więcej, na pewno znajdują się wśród nich takie, które w przyszłości obejrzę, albo przynajmniej powinnam. Jeśli coś oglądacie (i polecacie) to proszę o informację :D
Zastanawiałam się też czy pisać ploteczki (kto z kim, gdzie, wydarzenia, premiery), więc jeśli jesteście na tak, to również czekam na info z Waszej strony 




*gify z tumblra: starałam się aby były otagowane nickiem autora ;)

3/08/2016 07:18:00 AM

Namsangol Hanok Village (남산골한옥마을)

Namsangol Hanok Village (남산골한옥마을)
-Dzyń, trrrrr, dzyyyyyń, trrrach, zgrzyt, trrr, pubu bum, dzyń...

Przed oczami migają kolejne wielobarwne stroje, w uszach pulsuje krew. Próbuję wsłuchać się w rytm, który gdzieś mi umyka. Łapię torbę i przeciskam się między kolorowymi przebierańcami w stronę wolnej przestrzeni. Goniona odgłosami blaszanych talerzy, piszczałek i bębnów docieram do pierwszej bramy. Skręcam za róg i w końcu znajduję miejsce, gdzie trochę mniej słychać ten jednostajny łoskot. Z ulgą opieram się o mur i rozglądam po okolicy.

Właśnie salwowałam się ucieczką z dorocznego konkursu tradycyjnych zespołów ludowych organizowanego w wiosce Namsangol. Pęka mi głowa po godzinie słuchania kolejnych występów. Mimo pełnego zaangażowania artystów, nie mogę się przekonać do tradycyjnej koreańskiej muzyki, którą w tym momencie mogę opisać jedynie jako metaliczny łomot. Dezerterując z placu boju minęłam kilka kolejnych grup, wszyscy przebrani w kolorowe kostiumy, z pomponami, wstęgami, a nawet z przenośnymi imitacjami pól ryżowych czy papierową krową. 



Tylko gdzie ja się właściwie schowałam? Dwuosobowy stół, owoce, drewniana kacz... zaraz... drewniana kaczka? Trafiłam prosto na inscenizację tradycyjnego koreańskiego ślubu. Jeszcze nikogo tu nie ma, więc w spokoju wszystko oglądam. W jednym z budynków znajduję ukrytą lektykę, w której zostanie wniesiona panna młoda, którą znajduję w domu obok, zakładającą kolejne warstwy hanboku.



Za każdym razem kiedy tu jestem Namsangol tętni życiem. Wioska składa się z zaledwie pięciu tradycyjnych domów w stylu hanok, z czego tylko cztery to oryginalne konstrukcje z epoki Joseon (Z dwoma z nich wiąże się historia koreańskiej rodziny królewskiej- ojciec ostatniej cesarzowej Korei zbudował je starając się o rękę przyszłej królowej). Główną atrakcją są pokazy rzemieślnicze. W ramach „doświadczeń kulturowych” oglądam więc produkcję słomianych butów i koszy oraz próbuję sił w tańcach i tradycyjnych grach.




Wychodzę z terenu zabudowań i nadal omijając szerokim łukiem występy, idę do parku. Mijam jezioro, które kiedyś było domem żurawi, na chwilę zatrzymuję się oglądając parę robiącą sobie zdjęcia ślubne i kierując się wskazówkami odwiedzam kapsułę czasu. W 1994 roku na 600-lecie ustanowienia Seulu stolicą Korei umieszczono w kapsule 600 sztuk rzeczy najlepiej reprezentujących miasto. Ma być ponownie otwarta dopiero 29 listopada 2394 roku, podczas obchodów 1000-lecia miasta.






Jeszcze przez chwilę spaceruję i wracam na ogłoszenie zwycięzców. Wśród kilkunastu zespołów akurat ich zapamiętałam, więc nagroda wydaje mi się jak najbardziej zasłużona.

Na pewno zajrzę tu jeszcze nie raz. To chyba jedyne miejsce po tej stronie Namsan, które nie jest szczelnie zabudowane przez wieżowce i centra handlowe. Mimo, że trochę sztuczne, wciąż jest pełne jakiegoś nieuchwytnego uroku.

Informacje praktyczne:
  • Adres: 28, Toegye-ro 34-gil, Jung-gu, Seoul
  • Dojazd: Chungmuro Station, linia 3, wyjścia 3 i 4 
  • Godziny otwarcia: 9:00 - 21:00
  • Wstęp: bezpłatne, niektóre atrakcje dodatkowo płatne

3/02/2016 03:53:00 PM

Herbata w Korei

Herbata w Korei
Dziś zapraszamy na gościnny wpis Łukasza prowadzącego blog Dado - moja droga herbaty, którego poznałyśmy na Międzynarodowym Dniu Herbaty. Jako że nasza wiedza o herbacie jest dość ograniczona (sprowadza się do jej picia) Łukasz zgodził się podzielić swoją :D


***

Choć Korea nie jest pierwszym krajem, który przychodzi do głowy, gdy słyszy się słowo "herbata" (i są ku temu powody), to warto jednak wiedzieć, że znajduje się ona na herbacianej mapie świata, a jej pozycja z każdym rokiem się umacnia.

Przy czym warto pamiętać, że samo rozumienie słowa "herbata" bywa najczęściej w Korei odmienne od naszego. "Cha" (차 / 茶) oznacza właściwie wszystko, co można zalać wodą, niekoniecznie nawet gorącą i wypić z większym lub mniejszym smakiem. Stąd mnogość herbat owocowych, korzennych, orzechowych, zbożowych. Ich wybór jest przeogromny i na pewno każdy znajdzie tam coś dla siebie. 


cr: Dado - moja droga herbaty

A jak się ma sprawa z herbatą właściwą, czyli naparem z liści krzewu herbacianego (Camellia sinensis)?

Najpierw nieco historii. Tak, wiem, nie każdemu chce się czytać nudne fakty, daty i tym podobne. Obiecuję, że będzie krótko, zwięźle i, mam nadzieję, przystępnie.

Herbata pojawiła się w Korei w czasach dynastii Shilla (VII-X w) i kultura jej picia związana była z buddyzmem. Miała się całkiem dobrze aż do nastania dynastii Joseon (XIV w), kiedy buddyzm stracił na znaczeniu na rzecz konfucjanizmu. Malejące oddziaływanie buddyzmu oznaczało ciężkie czasy dla kultury picia herbaty, ponieważ konfucjanizm wolał wino ;) Plantacje herbaty przetrwały właściwie tylko tam, gdzie pozostali mnisi buddyjscy.

Ale nie oznacza to, że mieszkańcy Korei masowo przestawili się na alkohol i wodę, choć wiadomo, że za kołnierz nie wylewają ;) W tych czasach na popularności zyskały właśnie te wszystkie pozostałe napary z czego się tylko da, bo każdy chce się napić czasem czegoś ciepłego.

A sama herbata? Wegetowała sobie zepchnięta na margines. W początkach XX wieku okupujący Koreę Japończycy próbowali rozwinąć uprawę i produkcję herbaty, wprowadzili stosowane u siebie techniki obróbki, jednak nadal nie zdołali przywrócić stanu sprzed kilkuset lat. Dopiero koniec XX wieku i wzrost światowego zainteresowania herbatą sprawił, że również Korea sięgnęła po swoje zakurzone dziedzictwo. Zaczęto produkować więcej, powstały nowe plantacje, a na drugim końcu łańcucha produkcyjnego pojawili się miłośnicy herbaty, coraz częściej zrzeszeni w grupy. Obecnie w Korei, podobnie jak w Chinach i Japonii, kulturę herbacianą i umiejętności parzenia herbaty można doskonalić na specjalistycznych kursach. Plantacje herbaciane chętnie przyjmują turystów, np. znane plantacje w Boseong (보성).



Co właściwie oferują koreańscy producenci herbaty?

Większość ich produkcji, to herbata zielona, zarówno pieczołowicie ręcznie produkowana na południu półwyspu, jak i wersja bardziej masowa, produkowana mechanicznie, głównie na wyspie Jeju (제주). W zależności od zbioru uzyskuje się określoną jakość liści, najlepsza i najdroższa jest zielona herbata z pierwszych zbiorów zwana Ujeon/Woojeon (우전), następnie herbata Sejak (세작), Jungjak (중작) i Daejak (대작).


Herbata Woojeon, cr: Dado - moja droga herbaty

Zielona herbata z Korei podczas produkcji podprażana jest na wielkich patelniach, podobnie jak w Chinach, można jednak znaleźć też herbatę produkowaną na sposób japoński, z użyciem pary wodnej - taka herbata nazywana jest Jeoncha (전차), co jest koreańskim odpowiednikiem wyrazu "sencha". Do wyboru jest także herbata z dodatkiem prażonego ryżu Hyeonminokcha (현미녹차), herbata sproszkowana (odpowiednik japońskiej matcha), czy zyskująca na popularności Balhyocha (발효차), czyli unikalna koreańska herbata fermentowana (obecnie w Polsce jeszcze niedostępna).


cr: Dado - moja droga herbaty

Wyjątkowy, charakterystyczny smak herbaty z Korei ma wielu wielbicieli, a tradycyjna koreańska ceremonia herbaciana łączy w sobie mistycyzm ceremonii japońskiej ze swobodniejszą atmosferą chińskich spotkań herbacianych. Macie swoje ulubione rodzaje herbat z Korei?
Copyright © 2016 My Oppa's Blog , Blogger