11/14/2015 08:02:00 AM

Jedzenie koreańskiej ulicy.

Zainspirowana niedawnym postem Kasi o street foodowej restauracji Miss Kimchi w Warszawie, postanowiłam napisać coś więcej o ulicznym jedzeniu Korei.

Na początek odrobinę teorii. Street food (z ang. żywność z ulicy) – rodzaj pożywienia gotowego do spożycia, sprzedawanego na ulicy lub w innych miejscach publicznych (targ, bazar), często z zaimprowizowanego stanowiska, na którym potrawa jest przyrządzana. Większość street food jest też z reguły tańsza niż posiłki kupowane w obiektach żywienia zbiorowego (restauracje, bary, jadłodajnie). Według danych FAO z 2007, ok. 2.5 mld ludzi codziennie korzysta z posiłków, sprzedawanych na ulicach. Oprócz niskiej ceny wybór jedzenia typu street food może wynikać z jej specyficznego smaku, nostalgii, a także ciekawości i próby poznania smaku lokalnych specjalności. 

źr. Wikipedia

Koreańska ulica to raj dla miłośników jedzenia szybkiego, niedrogiego i pełnego smaków. Wystarczy wyjść przed hotel by prawie od razu natknąć się na jakiś stragan, albo mały namiot gdzie ahjumma sprzedaje pieczone bataty czy mięsne szaszłyki. Chodzenie po mieście to prawdziwa próba silnego charakteru, gdy na każdym kroku czekają inne pyszności. Świat koreańskiego jedzenia, w tym tego ulicznego, jest tak różnorodny, że nie można przejść obok niego obojętnie.

To podstawowe street foodowe dania koreańskie. cr: http://typographyseoul.com/news/detail/404 


Zazwyczaj są to przekąski niż pełne dania, coś co można zjeść w drodze do pracy lub szkoły. Pierwsze street foodowe danie zjadłam zaledwie godzinę po wylądowaniu w Korei, w drodze do Busanu, ale to Myeongdong w Seulu będzie tym miejscem, które chyba już na zawsze będę kojarzyć z ulicznym jedzeniem. Hałaśliwy i pełen turystów, jest także pełen małych straganów uginających się pod ciężarem suszonych kalmarów, świeżych owoców granatu, szaszłyków, klusek i czegokolwiek tylko zgłodniała dusza zapragnie. Nie miałam okazji spróbować wszystkiego i raczej nigdy nie będę mogła powiedzieć, że jestem ekspertem od koreańskiego street foodu, ale mam swoich faworytów, których chcę Wam przedstawić.

Myeongdong i świeży sok z granatów, szaszłyk z pikantnym kurczakiem i bułeczka z pastą fasolową... pycha :D 


Tornado Potato/Hweori Gamja (회오리 감자): Koreańczycy twierdzą, że są wynalazcami tego dania, nie wnikam, ważne, że jest pyszne i niezwykle proste. Są to spiralnie pocięte ziemniaki na patyku, smażone w głębokim tłuszczu i dodatkowo maczane w mączce cebulowej. Cena to około 2500 wonów. 



Corn Dog (핫도그): Zwykły Hot Dog byłby zbyt oczywisty, więc w Korei zajadamy się Corn Dogami, czyli Hot Dogami na patyku, najlepsza opcja to te oblepione frytkami... palce lizać. Ceny wahają się od 2000 do 2500 wonów. 



Kimbap (김밥): łatwo dostępny na ulicach, w sklepach i restauracjach, jedno ze sztandarowych dań koreańskich (My też próbowałyśmy je robić, przepis znajdziecie TUTAJ). To po prostu koreańska wersja sushi, czyli ryż i dodatki owinięte w wodorosty. Za 4-6 porcji trzeba zapłacić około 1500 wonów.


Ahjumma szykuje kimbap


Tteokbokki (떡볶이): kolejny klasyk. Kluski trochę podobne do kopytek, ale zrobione z mąki ryżowej i maczane w pikantnym sosie. Cena za talerz tych pyszności waha się w granicach 2500-4000 wonów.



Beondegi (번데기): larwy jedwabnika, o których więcej pisałam TUTAJ. Przekąska dość kontrowersyjna, nawet wśród Koreańczyków. Niektórych odrzuca dość specyficzny kształt i zapach, ale ja nadal je lubię i mogę zapewnić, że są dużo ciekawsze w smaku niż ostatnio przeze mnie jedzone larwy mączniaka. Cena za kubeczek to około 2000 wonów. 



Soondae (순대): koreańska wersja kaszanki, oczywiście zamiast kaszy umieszczamy w środku ryż. Początkowo byłam dość sceptyczna, teraz uważam, że wersja azjatycka jest nawet akceptowalna. Cena za talerz to około 6000 wonów. 



Gyeranppang (계란빵): niekwestionowany faworyt rankingu. Jajko zapiekane na chlebie. Ma lekko słodkawy posmak i jest po prostu idealne na zimę, jako coś szybkiego na rozgrzewkę. Zresztą to też danie, które próbowałyśmy robić, wyszło naprawdę pyszne!



Dakkochi (닭꼬치): czyli szaszłyki z kurczaka i warzyw z dodatkiem sosu. Proste, pyszne i nie potrzebujące większego opisu. Istnieją też oczywiście inne warianty mięsne i warzywne, ale to kurczak podbił moje serce.



Ojingeogui (오징어구이) i Muneodarigui (문어다리구이): grillowane kalmary i grillowane macki ośmiornicy. To tak naprawdę tylko moje ulubione przykłady wszelkiego rodzaju grillowanych/smażonych/suszonych owoców morza. Pierwszym ulicznym jedzeniem, którego spróbowałam w Korei był właśnie suszony kalmar (i świńskie uszy, ale akurat o tym staram się zapomnieć), który okazał się moim wielkim kulinarnym odkryciem. Potem wielokrotnie eksperymentowałam z wszelkiego rodzaju "morskimi przekąskami", jedne okazały się pyszne, inne mniej, ale nadal mam do nich słabość. 

Tu akurat smażone macki ośmiornicy.


Bungeoppang (붕어빵): chlebek w kształcie rybki wypełniony pastą ze słodkiej czerwonej fasoli. Niektórzy Koreańczycy uważają, że istotne jest, od której strony zacznie się swoją rybkę jeść (ogon, głowa, albo od środka) i ma to związek z charakterem danej osoby. Zaczynający od głowy to urodzeni optymiści, nieprzejmujący się dniem dzisiejszym. Jedzący od strony ogona to nieśmiali romantycy. Ci którzy zaczynają od środka (swoją drogą dość ciekawa technika jedzenia) to aktywni i otwarci ludzie. Istnieje jeszcze kilka innych przesądów (jedzą najpierw płetwy, rozrywają rybkę na pół i zjadają najpierw głowę itd.), ale nie będę się już w nie zagłębiać. Najważniejsze, że rybki są smaczne i tanie. Za jednego karpia trzeba zapłacić jakieś 300 wonów, za trzy 1000 wonów. 

Ahjumma sprzedaje Bungeoppang tuż obok przystanku autobusowego 




Odeng (오뎅): za pierwszym razem długo się zastanawiałam co to tak naprawdę jest. Przez głowę przelatywało mi mnóstwo głupich pomysłów (moim pierwszym skojarzeniem były gotowane tasiemce :D ), a tak naprawdę to po prostu szaszłyki z ciasta rybnego (ryba + mąka) gotowane w bulionie i często właśnie z tym bulionem podawane. Jest jednym z tańszych  i powszechniejszych dań street foodówych, za patyczek trzeba zapłacić jedynie 500 wonów.


Jak widzicie koreańskich przekąsek jest mnóstwo, a te przedstawione tutaj to i tak tylko niewielka ich część. Jakie jest wasze ulubione danie? Dajcie znać w komentarzach. Jeżeli jakieś pominęłam, a Waszym zdaniem jest niezbędne na liście najlepszych ulicznych dań w Korei to też piszcie ;)

13 komentarzy:

  1. Świetny wpis, uwielbiam wszystko co egzotyczne;)

    Klik

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluje setnego postu ^^
    Tym postem to narobiłyście mi apetytu;P Jeśli kiedyś uda mi się do Korei polecieć to wrócę +10 kg chyba, bo będę chciała spróbować większości tych wspaniałych specjałów ;P
    Marzę po prostu żeby popróbować wszystkiego po trochu :) Znaczy powiedzmy, że może wszystkiego oprócz larw jedwabnika, to jednak trochę odrzuca mnie :D Aż tak bardzo to chyba się nie poświęcę xD

    Dziękuje za Wasze posty, dzięki temu moja lista tego co muszę zjeść, zobaczyć, robić, itd w Korei rośnie :) Ale dzięki temu może będzie łatwiej się "odnaleźć". Dzięki i tak trzymać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy ^^

      Ja zawsze wracam z Korei trochę "większa", mają za dobre jedzenie :D

      Larwy też są smaczne ;) ale nie zmuszam, reszta też jest pyszna :D

      Usuń
    2. Zgłodniałam :D Wielkie dzięki za wpis ^^ Jestem bogatsza w wiedzę, haha ;) Moja lista rzeczy do spróbowania też się powiększyła. Sylwia, ja również nie wyobrażam sobie larw na moim talerzu... póki co nie zdecydowałabym się na to. Wierzę, że to może być smaczne, natomiast sama świadomość odrzuca. Co innego, gdyby się zjadało nieświadomie, haha ;)

      Usuń
    3. Widzę, że Wszyscy robią się głodni :D Robaki nie, a co z owocami morza? Kilka razy słyszałam, że też ludzi odrzucają i omijają szerokim łukiem wszelkie smażone kalmary, ośmiornice czy kraby...

      Usuń
    4. No właśnie obawiam się, że z Korei wrócę jak to powiedziałaś "trochę większa", ale jak tu nie spróbować tylu pysznych rzeczy? Grzechem by było nie skosztować chociażby po trochu :D

      Co do larw..nie wiem na razie nie ciągnie mnie xD Chyba, że zamknę oczy czy coś :P I jak Chiara stwierdziła, chyba że nieświadomie :P

      Jak taki wpis o jedzeniu to tylko ślinka cieknie człowiekowi i robi się automatycznie głodny :D Z owocami morza, może nie wszystko zjadłabym, ale to też chyba kwestia przełamania się.
      A czy jadłyście żywe ośmiornice kiedyś? Osobiście wolę jednak jak mi się nic na talerzu nie rusza i strach czy nie przyssie się do gardła i mnie nie udusi :P

      Usuń
    5. Mam to samo co Ty, żywe ośmiornice w życiu :P widziałam jak ludzie je jedzą i nie ma opcji żebym sama spróbowała... ta ośmiornica walczy o życie, jak sobie wyobrażę jak się wije w gardle... bleee

      Usuń
  3. Jedynie co jadłam z koreańskich przysmaków w Polsce to sushi ,ponieważ jeszcze nie byłam w Korei ,jeszcze bo mam w planach ,jestem zauroczona tym krajem.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli chcesz popróbować więcej koreańskiego street foodu, to co roku na Festiwalu Kultury Koreańskiej w Warszawie jest do tego okazja :)

      Usuń
    2. oo dziękuję :)
      na pewno skorzystam :)

      Usuń
  4. Ale bym jadła :D
    btw. te spiralne ziemniaczki można kupić nad polskim morzem, w Zakopanem i różnych kurortach typu Krynica Zdrój ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, w Polsce jeszcze nie trafiłam, ale w takim razie już wiem gdzie szukać :)

      Usuń

Copyright © 2016 My Oppa's Blog , Blogger